czwartek, 25 stycznia 2024

Dziki drwal.

Z tym nowym sąsiadem to była cała historia. 

Droga do naszego siedliska prowadzi przez mały strumyczek, który latem jest niemal niewidoczny, ale teraz zrobił się całkiem spory. 

Podobno przed laty woda potrafiła podnieść się tak wysoko, że nasz koniec wsi był całkiem odcięty od świata. Poprzedni właściciel opowiedział nam nawet historię o pewnej pannie młodej, która na własny ślub przeprawiać się musiała łodzią przez zalane łąki!

Właśnie tą drogą chodzimy na spacery z psami. Któregoś pięknego dnia zwróciliśmy uwagę na charakterystycznie podcięte tu i tam przy strumieniu drzewa ...

Oho, chyba mamy nowego sąsiada! Ciekawe gdzie buduje swoją tamę, oby się nie okazało, że niedługo i nam będzie potrzebna łódka!.. 😅😅😅

Od tego dnia, przechodząc nad strumykiem, rozglądaliśmy się uważnie z nadzieją, że dostrzeżemy  dzikiego drwala przy pracy. Raz, kiedy tak staliśmy na mostku, coś z rozmachem godnym wieloryba chlupnęło pod nami do wody, ale nie udało nam się ani bobra, ani wieloryba zauważyć. 

Aż do pewnego spaceru, tuż przed zmierzchem, kiedy w oddali, na środku strumienia, zobaczyliśmy ciemną, okrągłą plamę. Z daleka wydawała się podobna do dużego pniaka, ale pniaki na ogół nie wskakują do wody na widok człowieka. Kiedy po kwadransie wracaliśmy tą samą drogą, "pniaczek" znów siedział na swoim miejscu!

Oczywiście nie miałam tego dnia aparatu, no bo wiadomo że jak się nie ma ze sobą aparatu, to przydarzyć się mogą najfajniejsze fotograficzne okazje. Zresztą za chwilę już było ciemno, więc pocieszałam się, że tak ze zdjęć niewiele by wyszło.

No ale wiadomo, nie byłabym sobą, gdybym następnego dnia nie wybrała się na mostek o tej samej porze,  już z aparatem, licząc na powtarzalność bobrowych obyczajów. I nie pomyliłam się! 

Siedział sobie pan bóbr w tym samym miejscu! Wyglądało to trochę tak jakby moczył ogon w wodzie, bo cóż innego można robić siedząc na krze na środku strumienia?

Okazało się jednak, że było to po prostu bobrza kolacja...







Napstrykałam tych zdjęć co niemiara, i wiem, wiem, są dość fatalnej jakości, ale ja się w ogóle cieszę że są! Ciemnawo już było i daleko on siedział, nie dało się moim aparatem lepiej tego zrobić. 

Codziennie go teraz wypatrujemy nad strumykiem, ale póki co bezskutecznie. Jakoś nie chce wystąpić w blasku słońca, zdaje się że bobry w ogóle preferują nocny tryb życia. Ale kto wie, może jeszcze się spotkamy! I może uda mi się zrobić mu jakąś lepszą sesję foto.

W każdym razie ucieszyło nas to spotkanie bardzo, tak jak cieszy nas każdy przejaw dzikiego życia wokół. 

Opowiadając o tym spotkaniu tutejszym znajomym nie spotkaliśmy się co prawda z podobnym naszemu entuzjazmem. Ot bóbr jak bóbr. Raczej szkodnik niż powód do radości.

W ogóle to mam czasem wrażenie, że uważają nas za lekkich wariatów. I wiecie co? Mają rację! 

sobota, 20 stycznia 2024

Zimowe uciechy.

Styczeń śmignął mi szybko jak nigdy dotąd. Pewnie dlatego, że zaczęłam doceniać zimowe uciechy i radości z życia na wsi. Nie, nie będę kłamać że w c a l e  nie czekam na wiosnę, owszem, wystarczy tylko przejrzeć sobie kilka majowych fotografii, żeby poczuć znajome motyle w brzuchu... ;) 




Nie da się ukryć, że tęsknię do moich roślin i rabatek. Oglądam więc sobie zdjęcia i filmiki, które nagrywam w sezonie co jakiś czas (głównie żeby pamiętać co gdzie posadziłam ;), zastanawiam się jak w tym roku będą rosnąć moje ulubione (czyli wszystkie!) byliny, przyglądam się zasypanym śniegiem po same  uszy hortensjom planując wiosenne ich przycinanie, no po prostu bakcyl nie śpi!

Ale. No właśnie. Ale jednak jak cudownie jest zanurzyć się w zimowej, lekko leniwej atmosferze, kiedy człowiek nic nie musi, poza tym na co ma ochotę! Dni upływają na spacerach, rozmowach, robótkach, same uciechy i przyjemności!





Zimowe pejzaże niezmiennie mnie zachwycają. Nasze "dzikie pola" zmieniły się jak co roku w wielkie lodowisko. Wiosną będzie tu ocean.




Saren jest w okolicy dużo, czasem je spotykamy, ale dobre zdjęcie to rzadkość. Te dwa zrobiłam z okna samochodu, bo mniej się boją aut niż ludzi. 

Jedną z większych zimowych uciech jest dla mnie jednak nadal sterczenie przy oknie i podglądanie gości, którzy odwiedzają nasze karmniki. Cieszę się jak głupia z kolejnych wizyt rudzika czy zięby, ostatnio przyleciały też gile i dzwońce, a dziś pierwszy raz w tym sezonie widziałam też czyżyka. Oczywiście staram się przy tym oknie sterczeć z aparatem w ręku, bo jakżeby inaczej!

Teraz oczywiście nastąpi nieunikniony wysyp fotek, żeby nikt nie zapomniał, że jestem ptasią fanatyczką. I naprawdę cieszcie się, że wklejam tylko tyle, bo mam tych fotek setki i jeśli wreszcie nie zabiorę się za ich uporządkowanie, to niedługo mnie też przysypią!

Na początek rudzik, który wreszcie zechciał mi zapozować:


Piękna z niego ptaszynka, przylatuje codziennie, ale bardzo płochliwy jest i czujny. 





Druga wiercipięta, której uchwycenie wydawało mi się niemożliwe, to sikorka czubatka. A jednak wreszcie udało się! 


Jest malutka i bardzo zwinna, no i ciągle się gdzieś spieszy.


Poniżej zięby




a tu łobuzerskie kowaliki, które nie ustają w próbach rozwalenia daszku wiekowego i tak karmnika, czego nie udało mi się jeszcze uwiecznić, ale zrobię to na pewno!


Ta na górnym zdjęciu to pani kowalikowa, bo małżonek (na dole) ma bardziej pomarańczowy brzuszek.



Poniżej pani gilowa, która przylatywała do nas przez kilka dni sama, bo widać jest od męża odważniejsza.





Pan gil się z początku trochę czaił i widywałam go tylko z daleka...



Ale odkąd spróbował darmowego prowiantu, przylatuje codziennie i opycha się bez żenady: 




Z charakteru to bardzo czupurne ptaszki! Nie lubią towarzystwa przy stole!

Z kolei dzwońce, które wiosną były najbardziej chuligańskimi ptaszkami w naszej stołówce, teraz nabrały ptasiej ogłady i nie odganiają innych ptaków, tylko wspólnie z nimi wyjadają ziarenka.


Na fotce powyżej widać dobrze w jakich ja trudnych warunkach muszę robić zdjęcia, nie dość że przez szybę i siatkę w oknie, to jeszcze chować się muszę za dużym kaktusem który przy oknie stoi, żeby ptaszyska się mnie nie bały!




Oczywiście jak zawsze, pierwsze skrzypce w karmnikach grają bogatki i modraszki, oraz nasze ulubione polne wróbelki czyli mazurki. Wszędzie ich pełno.


Bardzo je lubię. Śliczne są. 





A ta sikorka poniżej to sosnówka. Ma taką zabawną "łysinkę" z tyłu na szyi.


Kilka razy zajrzał też do nas grubodziób. Mam nadzieję że będzie wstępował częściej...



W tym wielkim ruchliwym ptasim tłumie dostrzegłam dziś nowego gościa. Myślę że to czeczotka brązową. Chyba jej się u nas spodobało, bo pierwsza wizyta trwała dosyć długo. 
Liczę że i ona będzie u nas często!




Chętnie dokarmiałabym też mieszkające w naszej okolicy bażanty, bo spotykamy je codziennie, w tym roku jest ich pięć. No ale nie dokarmiam ze względu na psy, które mogłyby im zrobić krzywdę, bo choć ptaszyska latają, to jednak pogonione uciekają najpierw na piechotę i to w tempie zaiste ślamazarnym, nie miałyby szans przy sprincie Vidy, niestety. Co rano więc rozglądamy się bacznie i zapobiegawczo przeganiamy te piękne ptaki z ogrodu, bo lubią do nas zaglądać. 



A, i jeszcze jednego sąsiada spotkaliśmy niedawno, ale chyba opowiem o nim w następnej notce, bo ta już się zrobiła trochę przydługa. 

To na koniec jeszcze fotka sójki, która też nas często odwiedza, płosząc za każdym razem całe drobnicowe towarzystwo. Śliczny ptaszor. Patrząc na te niebieskie plamki zawsze podziwiam kunszt Matki Natury, która tak pięknie i precyzyjnie potrafi pomalować ptaszkom piórka, że wyglądają jak prawdziwe arcydzieła!