środa, 26 kwietnia 2023

Królewicz po dwakroć uratowany, czyli życie w rezerwacie.

Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, w pewnym bajkowym królestwie żył sobie młody i bardzo przystojny królewicz. Nie dość że był przystojny, to jeszcze był bardzo mądry i dobry, ale okropnie naraził się czymś złej czarownicy i ta postanowiła się na nim zemścić. Nie wiadomo bliżej czym się jej naraził, ale musiała być to jakaś poważna sprawa, bo za karę czarownica rzuciła na niego zaklęcie, które zmieniło go w ropuchę. Klątwa mówiła coś o prawdziwej miłości, która może wyzwolić go z tej ropuszej postaci tylko przy pomocy pocałunku pięknej królewny.


I tak żył sobie królewicz pod postacią ropuchy i, zagrzebany w ziemi, czekał na nadejście prawdziwej miłości. 

Aż tu nagle pewnego dnia pojawił się w okolicy straszliwy smok i chwycił królewicza w swą paszczę z zamiarem pożarcia!


I wtedy pojawiłam się ja.

Nie byłam co prawda królewną, nie miałam też najmniejszego zamiaru go całować, ale napotkawszy na swej drodze żarłocznego smoka z ropuchą w paszczy, bez namysłu rzuciłam się jej na ratunek.

Tak naprawdę nie był to też smok, tylko zaskroniec. Nie jestem też pewna czy była to ropucha, czy może grzebiuszka, których spotykam dużo w naszej okolicy. Ale czy to ważne? Najważniejsze że królewicz został uratowany!

Dwa razy tego samego dnia zdarzyło mi się spotkać w ogrodzie zaskrońca w trakcie pożerania ropuchy (czy może grzebiuszki). No wiem, wiem, pewnie nie powinnam w ogóle interweniować, wiadomo że zaskrońce też muszą coś jeść, ale nie umiałam przejść obok nich obojętnie 😑.

W sumie sama nie wiem jak tego dokonałam, w każdym razie udało mi się uratować ropusze życie, a wąż musiał obejść się ze smakiem.

Oczywiście nie liczcie na zdjęcia, bo sytuacja była zbyt dramatyczna, zresztą widok ropuchy w paszczy węża nie należy do najprzyjemniejszych i nawet nie przyszłoby mi do głowy uwiecznianie go na fotkach. Grunt że królewicz został wypluty i uszedł z opresji cało. Znów może teraz czekać na swoją królewnę!

Zaskrońców mieszka w naszym ogrodzie całkiem sporo i tak naprawdę bardzo je lubię. 


W ciepłe dni często wygrzewają się w słońcu, czasem też widzę jak pływają w oczku, rozglądając się za potencjalnym obiadkiem. Lepiej jednak dla nich, żeby wystrzegały się konsumpcji na moich oczach, bo grozić im może śmierć głodowa!


Również i zaskrońce zdarzyło mi się ratować z opresji. Ostatnio zrezygnowaliśmy całkiem z używania tzw. "kreciej" siatki, która miała chronić nasze skrzynie-grządki przed podkopaniem przez krety, czy inne myszopodobne stwory. Jest to siatka stylonowa i ma całkiem nieduże oczka. Zaskrońcom wydaje się chyba jednak, że swobodnie się przez nie przesmykną, skoro głowa się w oczku mieści.  No i kilka razy spotkaliśmy takiego zaplątanego i całkiem unieruchomionego węża w siatce. Na szczęście za każdym razem udało nam się przy pomocy nożyczek uwolnić biedaka,  ale nie była to wcale łatwa operacja. Jedno mogę potwierdzić: skóra węża wcale nie jest śliska i nieprzyjemna w dotyku...

Siatka poszła wreszcie precz, a grządki zabezpieczyliśmy od spodu tekturą. Niech zaskrońce wtykają swoje nosy gdzie indziej!

Wiosna już wreszcie w pełni, choć pogoda niekoniecznie nas rozpieszcza, ale jednak to wiosna! 
Przyleciały już kukułki i od rana do wieczora słychać ich kukanie.


Pojawiły się w ogrodzie zięby


ale pierwsze skrzypce należą do dzwońców, których jest cała masa.


Żyjemy tu sobie jak w prawdziwym rezerwacie. Cieszy nas każdy dzień, prawie każdego dnia widzimy albo słyszymy coś nowego. Dziś wydawało mi się, że słyszę śpiew słowika, choć to jeszcze nie maj. Może już też wróciły? Mam nadzieję, że za parę dni wrócą też do nas wilgi. Maj bez "zofiji" nie byłby majem!

Tymczasem kilka dni temu obudziło nas rano zabawne pohukiwanie. Otworzyłam oczy i zobaczyłam tuż przed oknem, na tarasowej belce, pięknego dudka, który przyglądał się nam przez dłuższą chwilę, a potem odleciał. 

Gdybym spała z aparatem przy poduszce, miałabym przepiękne zdjęcie. No ale nigdy jeszcze na to nie wpadłam. Aż żal. Inna sprawa, że na co dzień śpimy w innym pokoju, a tam nie ma tak pięknego widoku na taras i ogród. Wyjątkowo spaliśmy w salonie, odstąpiwszy sypialnię wizytującemu nas dziecku. Warto było!

Oczywiście nie byłabym sobą gdybym się tak łatwo poddała, wyskoczyłam więc szybko z łóżka po aparat i udało mi się schwycić piękne ptaszysko w obiektywie, ale dudek był już dość daleko na drzewie i moim fotkom, jak to zwykle bywa, daleko do perfekcji...



Tyle dobrego, że widać że był to naprawdę dudek i że oprócz swojego cudnego czubka (na tarasie miał postawiony czubek na baczność), ma też przepiękny i bardzo długi dziób, czego nie byłam świadoma. Pierwszy raz widziałam dudka z tak bliska!

Myślę że tutejsi znajomi mają nas za lekko szurniętych (mam nadzieję, że tylko lekko...) Opowieści o tym jak zakopałam się w grząskim polu, bo chciałam obejrzeć z bliska łosia, zachwyty nad życiem dzikich gęsi za płotem, nasze psy spędzające wieczory razem z nami na kanapach oraz to że nie jemy mięsa, bo uważamy że wszystkie zwierzęta zasługują na miłość i szacunek, to przecież chyba nie jest całkiem normalne... Ale co tam, my jesteśmy tu szczęśliwi i każdy dzień to nowy powód do radości. Dosłownie i naprawdę!



wtorek, 18 kwietnia 2023

O wiosennych grzybkach i innych darach natury

Miałam pokazać wiosenne grzybki, które poznaliśmy niedawno. Są dość niezwykłe, zupełnie niepodobne do innych, znanych nam jadalnych grzybów. W dodatku są też śliczne.

A znajduje się je tak:

Idziesz sobie leśną dróżką, wśród liściastych drzew i widzisz nagle, że spośród suchych liści i traw zerkają na Ciebie z ukrycia czerwone oczka...


Pochylasz się, rozgrzebujesz nieco liście i ...


No tak, to są one! Czarki! Chowają się wśród suchych liści. Ale nie rosną w ziemi. 


Rosną na butwiejących gałęziach drzew.


Nazbierałam ich niedużo, ale wystarczyło żeby spróbować. Trochę mozolnie się je czyści, ale warto!


Tak właśnie wygląda czarka szkarłatna. Czyż nie piękna ? Czarka była kiedyś gatunkiem chronionym, ale już się do tej grupy nie zalicza, więc można zbierać i próbować do woli.

Czytałam, że można je jeść na surowo i że smak przypomina podobno rzodkiewkę. Spróbowałam, ale chyba jednak wolę rzodkiewkę. :) Podsmażyłam je więc z cebulą i całkiem fajne były. Inne od tych bardziej znanych grzybów, ale też smaczne! Tyle że są malutkie, więc trzeba by naprawdę dużo nazbierać, żeby się nimi najeść :D

Zawsze chciałam poznać te "mniej konwencjonalne" grzyby, bo choć nie przepadałam nigdy za zbieraniem grzybów w ogóle, to jednak jeść je lubię. A na pewno warto je znać, zwłaszcza że rosną tuż obok nas, tak jak innych wiele darów natury, z których nie umiemy korzystać tylko z powodu naszej niewiedzy. Myślę sobie, że grzechem byłoby żyć wśród tych wszystkich skarbów i nie spróbować ich wykorzystać. 

Nota bene, jesienią zbieraliśmy też inne, bardzo "niekonwencjonalne" grzyby, żeby wypróbować ich działanie lecznicze. Mówię tu o amanitach (łacińska nazwa amanita muscaria), zwanych muchomorami  i okrzykniętych przez tzw. media dla mas grzybami trującymi. Wystarczy nieco głębiej poszperać w necie oraz ogólnodostępnej literaturze, aby przekonać się, że w żadnym stopniu nie są to grzyby trujące. Amanita ma za to wiele zastosowań leczniczych, nastawiłam sobie więc z niej wyciągi żeby ukręcić przeciwbólowe mazidła, ususzyliśmy też trochę czerwonych kapeluszy, żeby wypróbować tzw. mikrodawkowanie i jego zbawienny wpływ na układ krwionośny i nerwowy. Przyznam, że ja szczególnych zmian w samopoczuciu nie zauważyłam, ale mój Małżonek kurację tę sobie chwalił, a zwłaszcza jej wpływ na poprawę wzroku i pamięci. 


Na powyższej fotce widać jak pięknie suszyły się zebrane jesienią czerwone kapelusze. Przed użyciem trzeba je bowiem w odpowiedniej temperaturze ususzyć, a potem pozbawić szkodliwych substancji przez trzymiesięczne "kurowanie" w suchym i ciemnym miejscu. Szczegóły tych procedur są do odnalezienia w necie.

A wracając do wiosennych zbiorów, kilka dni temu ogołociłam nieco z kwiatów piękny krzew forsycji. Na szczęście nie odbiło się na jej urodzie :)



Pierwszą partię kwiatków niestety zmarnowałam, z winy zbyt "inteligentnego" piekarnika, w którym chciałam ususzyć je w temperaturze 30 stopni. Okazuje się że pan piekarnik ma zabezpieczenie i nie chce grzać przy otwartych drzwiczkach, a przy zamkniętych, nawet w tych 30 stopniach zrobiło się z kwiatków błotko. Druga partia suszy się w temperaturze pokojowej i zrobię z niej nastawy alkoholowe oraz olejowe maceraty. 

Kwiaty forsycji zawierają między innymi dużą porcję rutyny, oraz kwercetynę i antocyjany. Wyciągi z niej można stosować przy stanach zapalnych, w leczeniu cukrzycy i alergii.  

Od paru lat fitoterapia bardzo mnie fascynuje, choć wiem wciąż o niej niewiele, to staram się w miarę potrzeb tę wiedzę pogłębiać. Nareszcie mam też większy dostęp do surowców, bo jak się dobrze rozejrzeć, to większość roślin w moim ogrodzie oraz najbliższych jego okolicach ma jakieś działanie lecznicze. Przyroda ma dla nas wiele darów, trzeba tylko umieć z nich skorzystać.

W tym roku wreszcie zdążyliśmy zebrać też w odpowiednim momencie kwiaty leszczyny. Te kwiaty to chyba jeden z pierwszych objawów wiosny, bo pokazują się już pod koniec stycznia!


Zrobiłam z nich syrop na miodzie, będzie czekał w piwnicy do jesieni, żeby wspomóc nas przy ewentualnych przeziębieniach. 


Leszczyn rośnie u nas dużo, mamy kilka w ogrodzie, a za płotem cały leszczynowy lasek. Co prawda orzechowego pożytku z niego raczej nie ma, bo wiewiórki zawsze zdążą przed nami nazbierać sobie zapasów na zimę, ale przynajmniej możemy skorzystać z pączków i kwiatów.

Mimo tej mnogości leszczyn dookoła, zawsze marzyła mi się jeszcze jedna odmiana, taka śmiesznie pokręcona, leszczyna contorta. Odwiedziłam jakiś czas temu ogrodnicze centrum w okolicy, niby że w poszukiwaniu pierwszych wiosennych bratków do posadzenia w donicach, ale tak naprawdę przyznam się że to był pretekst, bo chciałam zobaczyć czy będę miała jakieś nowe ulubione miejsce do zaglądania przy okazji wizyt w tzw. mieście. No i owszem, będę miała. Nie wiem czy się cieszyć z tego powodu, czy płakać ;) Sklep jest całkiem nieźle zaopatrzony, jest na czym oko tęsknie zawiesić, a przecież byłam tam niemal przed sezonem, w połowie marca! No i ceny też nie wydały mi się tragicznie wysokie. Bratki zakupiłam, przejrzałam z grubsza wystawione rośliny, no i oczywiście trafiłam na nią ...


Co prawda mało profesjonalny wydał mi się napis "leszczyna kręcona", a jeszcze dziwniejszy ten na drugiej doniczce, bo jak w sklepie ogrodniczym można sprzedawać bez? Bez czego? Krzew zwany popularnie bzem tak naprawdę nazywa się lilak, a przecież i odmian też ma bez liku, więc kto kupi takiego kota w worku? (No chyba że to był czarny bez, zwany dzikim,  ale w sumie wypadałoby to też napisać na tej tabliczce). No dobra, może się czepiam, ale w pewnych sprawach lubię  konkrety i dokładność.

Dla porządku pragnę dodać, że nie od razu zakupiłam kręconą leszczynkę.  Wróciłam do domu, pooglądałam odmiany w necie, obejrzałam oferty w internetowych sklepach i powiedziałam sobie, że jeśli przy następnej wizycie leszczyna będzie tam na mnie czekała, to ją kupię. 

Czekała. Dziś już mieszka na moim tarasie. 


Chwilowo w donicy, bo jeszcze nie zdecydowałam gdzie dokładnie ją posadzę. Mam do uporządkowania spory kawałek ziemi tuż obok domu, jak to ogarnę to być może tam właśnie trafi. 

A wracając jeszcze na moment do centrum ogrodniczego, uśmiałam się nieźle przyjrzawszy się stojącym przy kasie roślinkom oferowanym do zakupu. 


Wyglądają niewinnie i pięknie, ale to jedne z gorszych chwastów z jakimi miałam do czynienia! Te szczawiki jak się już gdzieś zadomowią, to są nie do usunięcia. Rozsiewają się jak szalone, mają długaśne i bardzo mocne korzonki, u mnie zarosły większość doniczek z kaktusami które wystawiamy co roku wiosną na dwór. Nie da się ich pozbyć bez wywalenia całej ziemi z doniczki. A jak się wplącze w jakąś delikatną roślinkę w ogrodzie, to umarł w butach, tragedia!
Moje wielkie gratulacje dla osoby która to sobie zakupi i z własnej woli zaniesie do domu!

Jak widać, o roślinkach też mogę pisać bez końca. Tak już mam, niestety. Mogę też o nich bez końca rozmawiać i czytać. Na dowód pokażę moje zbiory ogrodowych gazetek, które ostatnio porządkowałam. Kupowałam je lata temu, nigdy nie umiałam się ich pozbyć (w przeciwieństwie np. do gazetek robótkowych), a ostatnio dostałam kolejną ich porcję od mojej Cioci, również szalonej ogrodniczki i nagle zrobiło się tego tyle... 


Na szczęście sporo numerów było podwójnych, bo kupowałyśmy je z Ciocią w tych samych latach. Odłożyłam więc sporą kupkę do oddania i już nawet znalazłam chętnych. No ale i tak mam tego duuużo... Ale czy za dużo? Nieeee..... 

sobota, 15 kwietnia 2023

Na wiosnę kwiatki rosną itd.

Wiosną nagle, nie wiadomo czemu, czas jakoś przyspiesza. Czekaliśmy na Wielkanoc - jest już tylko wspomnieniem, czekamy na majówkę - zaraz przyjdzie i jeszcze szybciej sobie pójdzie.

Wszędzie już całkiem zielono, a nawet kolorowo. A gdzieniegdzie nawet bardzo kolorowo!


Ukwiecony czajnik z lasu podoba mi się bardzo i z pewnością będzie moim ulubionym pojemnikiem na kwiaty. Znalazłam nawet drugi czajnik, co prawda nie w lesie tylko między starymi szpargałami, których tu mamy jeszcze całe mnóstwo. Obsadzę go pelargoniami i wtedy również wystąpi na blogu.


Pomysł z dużymi donicami pełnymi kwiatów cebulowych zostanie już ze mną na stałe. Nie dość, że nornice nie zdołały wyjeść z nich cebulek (choć niestety parę mniejszych doniczek poległo), to wiosną donice te można sobie ustawić gdzie tylko dusza zapragnie. Moja dusza zapragnęła obstawić nimi werandę i teraz mogę cieszyć się widokiem i oszałamiającym zapachem hiacyntów z bliska.

Tulipanki też nie pozostają w tyle. 
Jednego dnia ucieszył mnie widok pączków gotowych do rozkwitu...


a nazajutrz widok był jeszcze piękniejszy!


Również moje prezentowo-urodzinowe "holendry" szykują się do startu. Nie mogę się doczekać! 



Te powyżej to tulipany papuzie, w ubiegłym roku kwitły przepięknie. Większość z 75 posadzonych cebulek wyjadły mi wtedy co prawda nornice (albo inne żarłoczne stwory), ale na szczęście trochę się uchowało i mam dużą nadzieję że uda mi się je rozmnożyć, bo kolory miały przecudne!

Donice donicami, nornice nornicami, ale nadszedł też czas MOJEGO rycia na rabatkach! Ilość pracy która mnie czeka mogła by być uznana za przytłaczającą, bo gdzie nie spojrzę, tam jest coś do zrobienia. Ale postanowiłam, że nie dam się przytłoczyć, bo nikt nie powiedział że mam to wszystko zrobić JUŻ. Co prawda chciałabym mieć piękny, ukwiecony i zadbany ogród, ale w sumie nigdzie mi się nie spieszy. Co uda mi się ogarnąć w tym sezonie, to będzie ogarnięte. Reszta będzie czekała na następne. Wszak cierpliwość to bardzo pożądana cecha ogrodnika...

Wśród tzw. robótek porządkowych mamy do przerobienia na zrębki kilka potężnych stosów gałęzi. Zakupiliśmy w tym celu niedużą ale całkiem sprawną maszynkę, nazywaną przeze mnie po biurowemu niszczarką. Robota jest nietrudna, wymaga nieco cierpliwości i zero pośpiechu. To coś dla mnie. Kiedy więc moje plecy mają już dosyć wyciągania z rabatek długaśnych kłączy perzu, urozmaicam sobie życie niszczeniem patyków...


Ale nie pracuję sama, o nie! Mam wiernego pomocnika!


Mamusiu, czemu niszczysz tyle fajnych patyków?!


Vida jest zafascynowana moją zabawą z patykami i bierze w niej bardzo czynny udział, wyciągając mi co smakowitsze kąski z przygotowanego stosiku :D :D :D 


i nie ruszajcie, to moje!


Na koniec zabawy mam taką oto patykową drobnicę. Może nie jest idealna, ale przydaje się do ściółkowana wokół drzewek i krzaków. Stosy gałęzi co prawda jakoś nie topnieją w oczach, ale jak już je wszystkie kiedyś przerobię na drobnicę, to radość będzie ogromna. Z jednej strony trochę mniej bałaganu w obejściu, a z drugiej - pożytek dla ogrodu!

Dobra, nie myślcie sobie że zakończę notkę bez słowa o ptaszkach. Nie ma mowy.

Ptaszków zleciało się ostatnio co niemiara. Jak to zresztą zwykle wiosną bywa. Mam czym się cieszyć, choć w sumie nie narzekałam na ptasią nudę nawet zimą :)

Teraz ćwiczę oko i rozkminiam kto jest kim, bo na przykład mały szaro- albo zielono-żółty ptaszek może być dzwońcem, trznadlem albo czyżem. :D :D :D






Na moje oko wszystkie powyższe ptaszki to samce i samiczki dzwońce, a ten poniżej to czyżyk.


Może mam rację, a może się mylę, jeszcze będę to rozgryzać ;)

Całe szczęście, że niektóre są tak charakterystyczne, że nie potrzebują żadnej rozkminy...

Ten śliczny rudzik pojawił  się niedawno. Jest ich parka, więc pewnie niedługo będzie więcej, na co mam dużą nadzieję.


Trudno go upolować obiektywem, bo ruchliwy i ostrożny, ale czasem lubi sobie zaintonować piosenkę na samym szczycie świata i wtedy nie sposób go przegapić ...

Jeszcze jeden śpiewak, tym razem również z nazwy, czyli drozd. Siedział baaardzo wysoko na ptasim drzewie i śpiewał wniebogłosy przez całe popołudnie. Próbowałam nawet nagrać te jego występy, ale z takiej odległości się nie dało tego dobrze zrobić. Buzia w każdym razie mu się, jak widać, nie zamykała. 

Powróciły też moje ukochane grzywacze.


Zakochaną grzywaczową parkę widujemy codziennie w ogrodzie, szykują sobie gniazdo w gęstwinie wysokiej jodły kanadyjskiej, która rośnie blisko domu.

A kiedy byłam w tzw. mieście załatwiać urzędowe sprawy, nieopodal budynku Starostwa spotkałam parę sierpówek, czyli synogarlic. Te ptaki towarzyszyły nam na co dzień w poprzednim miejscu zamieszkania i bardzo brak nam ich w naszym ogrodzie. Widuję je co prawda we wsi oddalonej o parę kilometrów od nas, ale do nas nie zalatują. Może kiedyś przylecą, bardzo bym chciała.



A tu niespodzianka: synogarlica zerka na mnie z budowanego między pniami brzozy gniazda.


Bociany obsadziły już chyba wszystkie okoliczne gniazda. Lubię ich widok, to dzięki nim wiosna jest prawdziwą wiosną.




No cóż, o ptakach mogłabym w nieskończoność. A to przeleci klucz żurawi czy stadko dzikich gęsi, a to zawita do nas biała czapla, Nawet czarnego bociana też już w tym roku widziałam, tylko fotka jak zawsze kiepsko wyszła ;)



A pewnego pięknego dnia łabędzie myślały chyba nad założeniem gniazda nieopodal naszego płotu, ale zrezygnowały. W sumie wcale im się nie dziwię, bo nasza psia zgraja reaguje hałaśliwie na obecność każdego większego stworzenia i nie miałyby tu spokoju. Ale trochę szkoda...  Byłoby co podglądać!...