poniedziałek, 29 maja 2023

Jednak głównie ogrodem!

 Aż szkoda że maj ma się już ku końcowi. Tyle się człowiek naczeka, po kolei odlicza miesiące, aż ten wyczekany maj wreszcie nadchodzi, a potem nagle frrrr ... i przeleciał!..

Ogród buchnął kolorami,  aż nie nadążam z podziwianiem wszystkich rozkwitających roślin. Wystarczyło trochę deszczu i trochę ciepła i wszystko naraz ruszyło jak szalone. 

Pierwsze wybuchły różaneczniki i azalie:






A później cała moja, do niedawna łysawa, rabata zwana Aleją:







Jak widać, główną rolę odgrywają na niej łubiny, wysiałam je dwa lata temu i bardzo się cieszę że tak pięknie się rozrosły, choć nie spodziewałam się że tak szybko będą chciały zdominować całą rabatę. Poza tym, że się rozrosły, to jeszcze wysiewają się radośnie tu i tam, więc pewnie przyjdzie czas kiedy będę musiała zacząć trochę je ograniczać. Ale póki co, co mi tam, niech szaleją!

Rozkwita już też powoli moja piękna róża pomarszczona, z której kwiatów planuję produkować obłędnie pyszne konfitury. Jest jeszcze młodziutka, więc nie będzie to z pewnością jeszcze ten rok, ale może w przyszłym uda się już zebrać troszkę płatków, choć na mały próbny słoiczek.

Na razie rozkwitł pierwszy pąk, a ja się cieszę z niego jak dziecko...





No czyż nie bosko wygląda???  Poza tym że cudna i różowa, a jej kwiaty przepięknie pachną, róża ta posiada również śliczną nazwę "Romantic Roadrunner". 

Niewykluczone że ta nazwa właśnie przyczyniła się do mojego wyboru odmiany, bo oglądałam kilka róż nadających się na przetwory, a gdy zobaczyłam JĄ, od razu zdecydowałam się na zakup. No bo taka romantyczna ta nazwa ...

Róż będę miała więcej, na pewno. Ale to w przyszłości, kiedy już ogarnę z grubsza tę moją łąkę i wynajdę dla nich odpowiednie miejsce.  Bo oprócz tego, że nie nadążam z podziwianiem moich kwiatów, zupełnie nie nadążam też z odchwaszczaniem ogrodu, wszystko zarosło po pachy i wokół jest bardzo zielono i wesoło. 

Zresztą kto powiedział, że w ogrodzie mają prawo rosnąć tylko wybrane i jedynie słuszne rośliny? Nie na darmo tutejsi mieszkańcy nazywają dzikie rośliny "zielem". Nie chwasty tylko ziele. Bardzo podoba mi się ta nazwa, bo większość dzikich roślin to przecież zioła, surowiec leczniczy przydatny w wielu przypadłościach. Mądrzy ludzie mawiają, że jeśli istnieje na świecie jakaś choroba, przyroda ma na nią lekarstwo. Coś w tym jest! 

Powiadają też, że przyroda wie jakie zioła nam podsunąć, jakie będą nam potrzebne... hmmm no nie wiem, strasznie dużo nam ich podsuwa. 😅😅😅 Gdzie nie spojrzę, tam jakaś zielarska propozycja!

A na koniec fotka majowej ulewy jaka nas nawiedziła ostatnio. Prawdziwa ulewa z prawdziwym gradem! Normalka w maju, a co.



 

piątek, 19 maja 2023

Powrót do Szuflandii, czyli nie samym ogrodem człowiek żyje.

Minęło prawie dziewięć miesięcy od naszej przeprowadzki i dopiero teraz nadszedł ten moment, kiedy mogę zacząć urządzać się w swoim pokoju, a właściwie w swojej CZĘŚCI pokoju, bo w tym naszym małym domku cały mój dobytek musi zmieścić się w połowie sypialni.

Muszę przyznać, że to nie lada wyzwanie. W poprzednim domu miałam do dypozycji właściwie dwa pokoje, i to całkiem spore. Przez te wszystkie lata udało mi się w nich zgromadzić pokaźny zapasik różnych przydasiów. Od włóczek i materiałów do szycia, poprzez kamyczki i inne elementy do robienia biżutków, aż do przeróżnych pudełek, koszyczków i innych prawdziwie niezbędnych skarbów. Miałam to wszystko pięknie posegregowane i poukładane w ulubionych moich regałach ikei, które choć może nie są szczytem doskonałości jeśli chodzi o jakość, mają jednak tę cechę, że są naprawdę pojemne i wspaniale się nadają do magazynowania przydasiów.

Przed planowaną przeprowadzką miałam szczery i nieprzymuszony zamiar pozbycia się dużej części tych skarbów, ale mówiąc szczerze - nie wyszło. I tak okazałam się bardzo dzielna, bo trochę ich rozdałam korzystając z lokalnej "grupy śmieciarkowej". Ale kładę tu duży nacisk na słowo TROCHĘ. Reszta została zapakowana w kartony, przyjechała ze mną na wieś i spędziła zimę poupychana w różnych dziwnych miejscach: niektóre rzeczy trafiły na strych, inne do budynku gospodarczego a część przezimowała na werandzie. 

No a teraz przyszła pora żeby zebrać to wszystko znów do kupy, posegregować i poukładać od nowa w mojej nowej rzeczywistości...

Sama nie wiem co jest gorsze w przeprowadzce: pakowanie czy rozpakowywanie. Starałam się pakować w sposób zorganizowany, każde pudło miało swój spis treści oraz nadany numerek. 

Spisu wszystkich kartonów udało mi się nie zgubić, tak więc jestem w stanie stwierdzić co siedzi w każdym z pudeł, pod warunkiem, że wiadomo GDZIE to pudło się podziało... 

No jest trochę z tym zabawy, owszem. I z pewnością jeszcze będzie, biorąc pod uwagę, że większość naszych kartonów tkwi nadal w budynku gospodarczym, nierozpakowana. 

Przez kilka dni głowiłam się nad tym, jak zmieścić w połówce pokoju wszystkie moje regały, oraz najważniejszy mebel czyli biurko. Jest to właściwie blat na dwóch nogach, a najważniejsza w nim jest ta szafeczka katalogowa, czyli Szuflandia, mieszcząca w sobie wszystkie skarby mojego biżutkowego świata.

Wersji było kilka, mój Szanowny Małżonek wykazał się naprawdę dużą dozą odporności i cierpliwości przy wnoszeniu, ustawianiu, przestawianiu i mocowaniu ...


No ale wreszcie udało się! Mam tych regałów w sumie pięć, bo dwóch największych nie widać na zdjęciu, ale są tam, są: stoją w drugim rogu pokoju, po lewej stronie zdjęcia. Wszystkie się zmieściły!

No to teraz mogę zacząć wypakowywać swoje zabaweczki...



Skorzystałam z czwartkowej deszczowej pogody i dziś już Szuflandia jest zamieszkała.


Nie macie pojęcia jak lubię mieć wszystkie swoje skarby na miejscu! Co prawda jeszcze nie wszystkie i jeszcze niezupełnie są poukładane, ale pierwszy malutki kroczek za mną. Ciąg dalszy nastąpi, jeśli tylko pogoda na to pozwoli. To znaczy jeśli od czasu do czasu trafi się deszczowy dzień. 😅

Nasze autko również dostało wreszcie swój domek. Co prawda jeszcze nie jest wykończony, bo zabrakło nam materiałów i chwilowo garaż ma tylko trzy ściany i połowę dachu. Ale da się mieszkać!






Bardzo jesteśmy zadowoleni z naszego garażu, zwłaszcza że został on zbudowany zgodnie z najmodniejszym obecnie trendem światowym, w duchu "zero waste".  😉


Na budowę ścian wykorzystaliśmy drewno zalegające po poprzednich właścicielach, oraz pozostałości z budowy werandy, a na górze położone są resztki blachy które zostały po wymianie domowego dachu. No niestety, tych resztek nie wystarczyło na całość, więc musimy jeszcze trochę materiału dokupić. A potem wszystko pomalować na jedynie słuszny brązowy kolor i już. W ten sposób nasze autko nie będzie musiało spędzać następnej zimy pod chmurką ( a my odśnieżać go przed każdym wyjazdem)!

Z nowinek remontowych, to jeszcze udało się nam zmienić jedno z pomieszczeń w budynku gospodarczym w całkiem fajny, choć malutki pokoik.
Pomieszczenie to, jak cała reszta, służyło za rupieciarnię, ale kiedyś ponoć mieszkał w nim robotnik, pomagający naszemu poprzednikowi w remoncie domu. Od jego imienia, nazywano ten pokój Alkówką, i tak też my je nazywamy.

Tak wyglądała Alkówka przed remontem, jeszcze parę tygodni temu:


A tak wygląda już prawie po remoncie:


Niezła metamorfoza, prawda? Co prawda Alkówka jest naprawdę niewielka, ale bardzo się przyda.  Kiedyś liczyłam na to, że uda nam się postawić dla odwiedzających nas dzieci, czy innych gości, mały drewniany domek, ale póki co nie wygląda na to, żeby nam się to mogło udać. No to, póki co, jest Alkówka!




 

niedziela, 14 maja 2023

Zielono mi !..

Pewnie znacie taki mem "chodzący" po necie, z dopasowanymi do różnych okoliczności tekścikami. Mnie śmieszy tylko ta wersja, ale za to do łez: 


Nie muszę już chyba dodawać, że mam tak samo ...

Ogrodowego bakcyla złapałam we wczesnej młodości, zaraziła mnie nim moja Przyjaciółka. Nie był to bakcyl co prawda stricte ogrodowy, bo hodowałyśmy kaktusy i inne sukulenty na parapecie w mieszkaniu, no ale od czegoś trzeba zacząć. Ode mnie zaraził się z kolei mój Szanowny Małżonek i wpadliśmy po same uszy w zbieranie kaktusów. Jeździliśmy na wystawy, wysiewaliśmy je też z nasion. W którymś momencie postanowiliśmy skatalogować je wszystkie i doliczyliśmy się ponad 200 gatunków! Oprócz nich były też inne rośliny domowe, bo wiadomo, że taki fijoł się rozwija w tempie geometrycznym. Dodam, że mieszkaliśmy z trójką dzieci w dwupokojowym mieszkaniu. Były tam dwa balkony, na których kaktusy zażywały kąpieli słonecznych od maja do października, no i mieliśmy do naszej dyspozycji korytarz z dwoma wielkimi oknami. Cały ten korytarz zastawiony był naszymi roślinami.

Niestety nie mam wielu zdjęć, uchowała się jedna jedyna fotka "werandowania" kaktusów na balkonie,


oraz kilka zdjęć z naszego zielonego korytarza.







Potem przeprowadziliśmy się razem z naszymi roślinami do dużego domu pod Warszawą (wyobrażacie sobie tę przeprowadzkę?), w którym było aż kilkanaście okien, a więc i kilkanaście parapetów, a do werandowania roślinek duży taras. 






Eh, to były czasy prawdziwej parapetowej prosperity, kiedy nie było trzeba się przejmować brakiem wolnego miejsca na rośliny...  Inaczej niż teraz, kiedy mamy w naszym rojstowym domku tylko 6 niedużych parapetów, i tylko dwa z nich są odpowiednio doświetlone. Musieliśmy oddać (na szczęście w bardzo dobre ręce!) dużą część naszych domowych roślinek (ale i tak nam sporo zostało... ;)

Mieszkając w domu pod Warszawą miałam też okazję rozwinąć bakcyla ogrodowego, bo wreszcie miałam własny ogródeczek, choć nieduży, to jednak trochę miejsca w nim było. 


Kilkanaście lat prób i błędów, oraz ogrodniczych wzlotów i upadków pozwoliło mi utwierdzić się w przekonaniu, że ogród to moja pasja (jeszcze jedna!). Zamarzył mi się większy...

No i mam! Mam wreszcie naprawdę spory ogród,  w większości będący łąką do zagospodarowania, mam dużo wolnego czasu, mam ogromne pokłady chęci i trochę jeszcze sił, więc czegóż tu można więcej chcieć?

No jak to czego? Roślinek! 



Kurczę, te niektóre memy są naprawdę trafne ... 😂
No nie da się ukryć, że taka właśnie jestem. Chciałabym mieć wszystko! Na pasku zakładek w przeglądarce mam taki katalog "Rośliny jakie chcę", no i lista ich jest baaaaardzo długa... Na szczęście co jakiś czas mogę coś z tej listy skreślić, ale chyba częściej zdarza mi się dodawać tam nową zakładkę!

Jedynie w ubiegłym roku, naszym roku przeprowadzkowym, udało mi się (no prawie) zachować wstrzemięźliwość w nabywaniu nowych kwiatków. Miałam bowiem w planach przeprowadzić cały mój mały ogródek do tego nowego i wiedziałam że nie poradzę sobie z posadzeniem i dopilnowaniem i starych i nowych roślin. Uległam pokusie tylko jeden jedyny raz, w gdy w dyskontowym sklepie trafiłam na wysyp hortensji. No wiadomo, że hortensji nigdy nie ma w ogrodzie za dużo... Sześć kupiłam. Sześć różnych odmian. Wszystkie jakie były. W ogrodzie już miałam co najmniej drugie tyle. Każda inna. No, nie da się ukryć, mam fioła na punkcie hortensji. Na puncie ciemierników też. I na punkcie host zwanych funkiami. No i na paru innych punktach niestety. Kocham kaliny i berberysy. I tawuły. I lilie. I tulipany. I hiacynty. I wszystko kocham, no!

Cieszę się że mam tu tyle wolnego miejsca i tak dużo do zrobienia. To robota na wiele sezonów, choć chciałoby się mieć od razu piękny i zadbany ogród, to wiadomo, że tak się nie da. Ale tym lepiej, bo nudzić się nigdy nie będę!


Tak właśnie wygląda mój łąkowy, bardzo naturalny ogród.


A tu skończony płotek przy tzw. alei, jedynej w miarę (!) ogarniętej rabacie bylinowej :)


A tak rozkwitł dwa dni temu pierwszy rododendron. No i jak tu ich nie lubić ? Więc rododendrony też lubię! Ale kolekcjonować ich nie zamierzam. Póki co...


wtorek, 9 maja 2023

Syreni śpiew i skoki przez płotki

Nareszcie przyleciały wilgi! 


Bez tego ich "zofijowania" maj nie byłby prawdziwym majem. Jedyny w swoim rodzaju śpiew, dźwięk czysty jak gra fletu, nie do pomylenia z innymi ptasimi trelami. Co roku tu na nie czekamy. Są to ptaki bardzo czujne i najczęściej kryją się w liściach wysokich brzóz, ale dzięki bezlistnemu "ptasiemu drzewu" nieraz miałam okazję je obserwować. Któregoś roku latem widywaliśmy również młode wilgi ganiające się między gałęziami drzew. Kto wie, może i w tym roku się nam poszczęści?

Ptakiem, którego najczęściej w tych dniach słyszymy jest kukułka. Od rana do wieczora słychać ją w okolicy. Doczytałam się, że kuka samiec, który wynajduje gniazda mniejszych ptaków i wabi do nich swoją partnerkę, żeby ta mogła podrzucić bogu ducha winnym ptaszkom swoje kukułcze jajo.

Kurczę, człowiek chciałby, żeby to wdzięczne kukanie było oznaką czegoś pozytywnego, a tu taki ambaras. Wynajdują sobie ofiary, a potem niszczą lęgi innych ptaków. To KUKUŁY jedne! 


Trochę za późno dowiedzieliśmy się, że aby zapewnić sobie finansowy dobrobyt w danym roku, słysząc pierwsze wiosenne kukanie należy mieć przy sobie jakiś pieniążek. Tak mówią nasi tutejsi znajomi. No niestety w tym roku się nam sztuczka nie udała, nie miałam przy sobie pieniążka... No cóż, może za rok się uda, żeby tylko nie zapomnieć! Powkładam sobie pieniążki do wszystkich możliwych kieszeni i nie dam się zaskoczyć!

Kocham te wszystkie ptasie śpiewy i świergoty, które słychać tu przez cały dzień. Dudki też mieszkają gdzieś niedaleko, bo kilka razy w ciągu dnia słyszę ich głosy. Kiedyś nie miałabym pojęcia, że to zabawne "pu-pu-pu" to właśnie dudek. Ale po pamiętnej pobudce oko w oko o świcie, już go nie sposób zapomnieć. Pewnie stąd taka jego łacińska nazwa - upupa epops - często przecież nazwy ptaków wiążą się z ich głosem. Zresztą może i polska nazwa "dudek" pochodzi od "du-du-du", kto wie...

Najpiękniejsze chyba jednak są dźwięki naszej rojstowej nocy.

Już sam śpiew słowika w ciemności jest niesamowity, a kiedy dodać do niego taki widok, to naprawdę zapiera dech w piersiach...



Taka właśnie piękna noc była trzy dni temu. Gdyby nie to, że zimno było jak nie wiem co, mogłabym  spędzić ją na werandzie słuchając słowiczych treli i gapiąc się w księżycowe niebo. 

Są jeszcze inne dźwięki nocy, których w żaden sposób nie umiem uwiecznić ani opisać. Brzmią jak echa śpiewu Syren rozbrzmiewające gdzieś daleko w mroku. Co prawda, po przeszukaniu netu wiem że to nie żadne Syreny, tylko kumaki nizinne. Takie łaciate żaby ;) A więc to wielki chór kumaków śpiewa w oddali przez cały wieczór i całą noc, aż do świtu.

Próbowałam nagrywać te dźwięki, ale bez dobrego sprzętu jest to zupełnie nierealne. Posłuchajcie więc głosu pojedynczego kumaka, uwiecznionego na kanale przyrodniczym Głos Natury i pomnóżcie sobie w wyobraźni ten głos stukrotnie...


Syreni śpiew jak nic ... 😉

Rok temu, nie wiem jakim cudem, kilka kumaków spędziło zimę w naszej piwnicy. Znaleźliśmy je po naszym przyjeździe, w kwietniu, ukryte w jakimś ciemnym kącie i wynieśliśmy na dwór. 


Takie śliczne łaciate kumaczki. Najśmieszniejsze było to, że nie mogłam się zorientować gdzie mają górę, a gdzie dół. Dopiero później od wujka gugla dowiedziałam się że plamki mają na brzuchu. Siedziały zupełnie odwrotnie ;) Może przez zimę coś im się pomyliło...

A to w jaki sposób weszły do domu i zeszły po stromych schodach do piwnicy, pozostanie ich słodką tajemnicą już na zawsze.

No dobra, śpiewy śpiewami, a tymczasem tulipanki już dogasają powoli. Zawsze mi żal, że to tak szybko mija, co roku obiecuję sobie że dokupię same najpóźniejsze ich odmiany, żeby jak najdłużej móc się nimi cieszyć. 

Zwycięzcami konkursu na Najdłużej Kwitnące Tulipany w Ogrodzie Ani okazały się ciemnoczerwone 'Holland queen', oraz prawie-czarny 'black hero.'..


No niestety tych czarnych bohaterów zostało mi tylko dwóch, może uda mi się dokupić ich jesienią, bo są prześliczni...

Nasza piękna magnolia też już przekwita, jej kwiaty są zawsze tak śliczne, że aż wydają się nierealne...






Naprawdę dużo zawdzięczamy poprzednim właścicielom naszego siedliska, kilkanaście lat temu posadzili w ogrodzie wiele pięknych drzew, na których wzrost nie musimy teraz czekać latami. Magnolia, perukowce, tulipanowiec, piękne lilaki, cyprysik nutkajski, jodły i wiele innych drzew, które sprawiły że zakochaliśmy się w tym ogrodzie od pierwszego wejrzenia.

Nie doceniałam też nigdy azalii ani rododendronów, które nasi poprzednicy posadzili tuż nad oczkiem i na których kwitnienie czekamy teraz niecierpliwie. Kwitną co roku przepięknie. Będzie znów czym nacieszyć oczy!

Ogród mam spory, dość zaniedbany, ale powolutku doprowadzę go do ludzi. Taką mam przynajmniej nadzieję. Póki co nazywam go ogrodem bardzo naturalnym, bo głównie samo sobie wszystko rośnie gdzie i jak chce, a ja tylko próbuję nadać temu z grubsza jakiś ład. Bardzo z grubsza, dodajmy. 

Ostatnio wzięłam się za robienie kolejnego płotka, który ma odgrodzić jedyną jako tako uporządkowaną rabatę zwaną przeze mnie "aleją" od łąki, która kiedyś miała z pewnością charakter bliższy trawnikowi. No ale ponieważ: A) oboje nie przepadamy za trawnikami, B) zupełnie nie przepadamy za koszeniem trawników, między innymi z uwagi na przeróżne zwierzaki których jest tu w trawie pełno i które mogą przy okazji stracić życie, no to mamy piękną łąkę pośrodku ogrodu i póki jej nie zdołam zagospodarować, muszę czuwać by ona nie zagospodarowała sobie mojej rabaty ;)

Płotek robię z wikliny, którą dostałam od pewnej znajomej już dobrze ponad rok temu. Są to właściwie wiklinowe odpady, bo z pełnowartościowych witek pani wyplatała kosze i wilkinowe drzewka, ale wiadomo, że co dla jednego jest odpadem, dla drugiego może być prawdziwym skarbem! No i mam tego skarbu sporo, trochę się bałam że przez ten rok się zmarnuje, ale całkiem dobrze się trzyma, a na płotki się jak najbardziej nadaje!

Tak wyglądają płotka początki,


a właściwie tak wyglądały trzy dni temu, bo wczoraj wszystko rozebrałam, gdyż albowiem coś mi się tam w nim nie do końca podobało. Tak już mam. Lubię pruć i zaczynać od nowa. Dokładnie tak jak  z robótkami na drutach ;)

Ale nic to, dołożyłam trochę pionowych patyczków i mam nadzieję że w następnej notce uda mi się zaprezentować cały płotek już skończony. A przy okazji może uda mi się wyrwać jeszcze trochę ziela z mojej rabaty i fotka będzie ładniejsza :)  Ziela - tak, ziela. Tak mówią tutejsi mieszkańcy na to, co inni nazywają chwastami. I mnie ta nazwa bardzo pasuje. Bo większość z tego co rośnie sobie samowolnie pomiędzy posadzonymi w ogrodzie kwiatkami to przecież są bardzo pożyteczne, lecznicze rośliny. Ziele i już!

Jak widać na fotce, Vida nie jest zachwycona powstawaniem płotka i nie do końca rozumie czemu ja mogę przez niego przechodzić, a ona nie. Czasem przyłapuję ją na gorącym uczynku, kiedy przeskakuje różne moje płotki przy roślinkach, ale myślę że powolutku się dogadamy. Oby!