niedziela, 30 lipca 2023

O werandzie i wynalazkach.

Ani się człowiek obejrzał i lipiec czmychnął.  Nie wiem jak to się dzieje, ale "na wolności" czas zdecydowanie szybciej leci. Jeszcze chwilka i stuknie nam roczek mieszkania na wsi, nie do wiary! Cały ten rok przeleciał po prostu galopem.

Trudno w to pewnie uwierzyć, ale do dziś nie rozpakowaliśmy jeszcze wszystkich kartonów, no nie dało się i już. Ale pracujemy nad tym, ostatnio nawet trochę intensywniej. Niedawno na przykład, znalazły się dwa pudła z przeróżnymi pierdółkami i innymi "wynalazkami", czyli rzeczami wynalezionymi najczęściej w rupieciarniach, które wisiały tu i tam w naszym poprzednim domu. A że oboje z Szanownym Małżonkiem jesteśmy zbieraczami rupieci... pardon, chciałam powiedzieć kolekcjonerami przedmiotów niekoniecznie przydatnych, no to tych różnych "wynalazków" mamy całe mnóstwo. 

Nietrudno było je wszystkie zmieścić w dwupiętrowym wielkim domu, w jakim mieszkaliśmy pod Warszawą. Tutaj to już jest prawdziwe wyzwanie! Ściany w obu pokojach mamy zastawione regałami, niespecjalnie jest więc gdzie powiesić nasze wynalezione skarby.

No ale wiadomo że dla chcącego nic trudnego. Mamy jeszcze przecież ściany na zewnątrz domu! No i naszą wymarzoną werandę...


Wystarczyło kilka dni, żeby wszystkie nasze skarby z tych dwóch pudeł znalazły swoje nowe miejsce.


Moja mała kolekcja haftowanych makatek, wyczajonych w ciuchowiskach i innych kopalniach staroci.


Stara wisząca lampa, która miała nawet kabel, ale ponieważ lepiej wygląda jako świecznik, kabel został wymontowany.


Dzwon, który kupiliśmy wiele lat temu na targu w Pułtusku, a którego dzwonieniem wołałam w starym domu rodzinę na posiłki ;)


Z lewej strony wisi dzwonek wietrzny z plastrów agatu, który kupiłam sobie w indyjskim sklepie we Lwowie. Tak w ogóle to ja kocham wietrzne dzwonki i mam jeszcze ze dwa gdzieś zapakowane, czekające od lat na swoje miejsce właśnie na werandzie. Pamiętacie taki film "Twister"? Wiele lat temu zobaczyłam tam werandę obwieszoną wietrznymi dzwonkami poruszanymi przez zbliżający się huragan. Od tamtego dnia marzyła mi się właśnie taka weranda i takie dzwonki. Huraganów mi w sumie nie trzeba, wystarczy że cichutko podzwaniają sobie reagując na lekkie podmuchy wiatru. 


Dzwonek który wisiał w domu moich Rodziców i dwa ptaszki niewiadomego przeznaczenia, które wypatrzyłam w podwarszawskim składzie staroci. 


Dzwonek również wygrzebany w kopalni staroci, jak i wiele innych naszych skarbów. Ma przepiękny donośny dźwięk i nawet myśleliśmy kiedyś, żeby powiesić go przy furtce, ale póki co trzy szczekające czworonożne "dzwonki" zupełnie wystarczająco informują nas o niespodziewanych wizytach, więc dzwonek zamieszkał na werandzie.


Jeden z glinianych dzwonków, które są z nami od lat (reszta jeszcze w kartonach) i w sumie nie pamiętam skąd je mamy, ale bardzo je lubię.


Dyndające muszelki z wakacji (nad Bałtykiem zresztą ;) i kolejne dzwonki. Mało dzwonią przy wietrze. Będę musiała je jakoś inaczej powiesić...


Gliniane ptaki, kupione w galerii w Lutowiskach. Mieliśmy dokupić jeszcze jednego, ale od paru lat nie możemy się jakoś wybrać w Bieszczady. Mam nadzieję że jednak się to kiedyś jeszcze uda, bo wyraźnie brakuje trzeciego małęgo ptaszka!


Stara lampa naftowa którą zamierzamy przywrócić do życia, bo nigdy nic nie wiadomo.


Kociska to prezent od naszych Przyjaciół. Do kolekcji mamy jeszcze rybę, którą Szanowny Małżonek wiosną postanowił zawiesić na młodym dębie tuż obok tarasu, ot żeby fajnie wyglądała i wskazywała drogę do oczka. Od wiosny dąbek skutecznie ją zarósł, ale trochę jeszcze widać ;)


A poniżej sowa, z tej samej rodziny. Ta przyleciała do nas niedawno 😉.


Jeszcze niżej ptaszysko na długich nogach (pewnie to niezbyt różowy flaming), zdobycz mojego Małżonka z jakiejś rupieciarskiej wymianki (był kiedyś taki portal thingo.pl na którym można było się wymieniać rupieciami. Mój Szanowny był bardzo aktywnym wymieniaczem i parę jego zdobyczy do dziś z nami mieszka). 



Weranda pełna, ale zawsze się przecież jeszcze coś zmieści, więc przy oknie powiesiliśmy gliniane obrazki - pamiątki z podróży i upominki od Przyjaciół.

Zewnętrzne ściany domu też już mamy częściowo zapełnione :)


Przy drzwiach wejściowych wiszą różne takie obrazeczki od sasa do lasa.  Te dwa gołąbki, Adam i Ewa oraz król i królowa to oczywiście MY! Talerzyk z domkiem ma napis po szwedzku, ale udało się go kiedyś rozszyfrować i choć co prawda dokładnie nie pamiętam treści, to zaręczam że nie ma tam nic niestosownego 😉.


Z drugiej strony drzwi wiszą wyczajone przeze mnie w rupieciarni metalowe cosie, zdaje się świeczniki, ale mnie akurat podobają się jako wianki! Ich przeznaczeniem miał być ogród, ale póki jeszcze nic mi konkretnego do głowy nie wpadło, zamieszkały sobie tutaj


No i brzozowe okienko, zakupione chyba ze 20 lat temu w jakimś centrum ogrodniczym, wisiało przez jakiś czas w starym domu, ale tak naprawdę dopiero teraz znalazło swoje miejsce - na ścianie domu. I można w nim hodować kwiatki! Begonie w każdym razie wyglądają na zadowolone.


A nad drzwiami wejściowymi powiesiliśmy podkowę, specjalnie końcami w dół, żeby chroniła nasz dom przez złem. Podkowa przywędrowała do nas od pewnej bliskiej nam Osoby spod Krakowa, tak jak wiele innych starych przedmiotów z duszą, które skrzętnie przechowujemy.

To oczywiście tylko niewielka część naszej wielkiej kolekcji wynalazków. Trochę rzeczy zmieściło się w domu, tak jak na przykład dwie stare szafki ze zdekompletowanych kredensów, które podbiły nasze serca i z których jedna wspaniale odnalazła się w roli mojego ziołowego skarbczyka.



Mamy też w domu stary stół, wcale nie antyczny ale za to z duszą, stare lampy stojące i wiszące, stary zegar, który tu już występował, a który ostatnio w ogóle odmówił współpracy, oraz parę innych cudownych i jedynych w swoim rodzaju przedmiotów z odzysku. 

Nie da się ukryć, że jesteśmy nieuleczalnymi zbieraczami.  Oboje lubimy stare przedmioty, bo każdy z nich niesie w sobie jakąś historię. I przecież nie o wartość pieniężną tu chodzi, dla wielu osób byłyby to po prostu rupiecie, a dla nas mają inną wartość. Energię ? Historię? Duszę? 

Na koniec pokażę nasz ogrodowo-leśny zakątek, w którym zamieszkał stary rower wynaleziony tutaj w szopie oraz metalowy stolik z rupieciarni z działkowymi krzesełkami mojej Cioci :)


niedziela, 2 lipca 2023

Sędziowski gwizdek i inne odgłosy.

Nie wiem właściwie co jest bardziej niezwykłe w tych naszych ptasich obserwacjach: to, że tyle różnych gatunków ptaków tu spotykamy, czy to że one same wszystkie do nas przylatują! Większość ptaków obserwujemy przecież z naszego tarasu, przy jedzeniu, czy przy południowej kawce.

Czasem owszem trzeba się nieco bardziej "wysilić" i wyjść na podwórko, z którego lepiej widać Ptasie Drzewo. Na nim ptaszyska lubią sobie siadać, bo jest chyba najwyższe w okolicy, więc zapewne widoki są fantastyczne. No i my też mamy niezły widok na nie, bo Ptasie Drzewo nie ma już wcale liści i nie mają się jak przed nami schować.


Na taras wciąż jeszcze przylatują do nas skrzydlate przedszkolaki, a my cieszymy się ich widokiem jak dzieci, mimo że to całkiem zwykłe ptaszki, ot wróbelki... 






Takie śmieszne małe gapiszonki, które cały czas jeszcze naciągają rodziców, na karmienie, mimo że spokojnie już potrafią same dać sobie radę...

No ale kto by się oparł takiemu słodkiemu maluchowi z opuszczonymi skrzydełkami i rozwartym dziobiszczem?..

No na pewno nie troskliwy rodzic. Trzeba głodnego nakarmić!


Młode zięby też są cudne. Ostatnio bywają w parach.


Często też odwiedza nas tatuś zięba, zwany przez nas sędzią.



Śliczny z niego ptaszek, prawda? Dzięki jego wizytom wiem wreszcie kto tak woła, jakby połknął  gwizdek. To właśnie pan zięba. Nazywamy go "sędzią", bo jego głos brzmi tak, jakby ktoś co chwila odgwizdywał faule w meczu.

A jeśli już o głosach ptaków mowa, pora na małą dygresję. Od wczesnej wiosny prawie co dzień słyszymy bardzo charakterystyczny i dziwny dość głos. Nie byliśmy nawet pewni czy to ptak, bo długo nie udało nam się zaobserwować skąd ten głos dochodzi. W końcu raz czy dwa niewielki jakiś ptaszek przemknął gdzieś wysoko i tyle go widzieliśmy. Mowy nie było o identyfikacji! 

Ptaszek dostał od nas roboczą nazwę UFO, bo jako niezidentyfikowany obiekt latający pojawiał się niespodziewanie w naszym świecie. Szukaliśmy tego głosu w necie, odsłuchałam kilkadziesiąt nagrań na jutubie i na innych stronach internetowych, ale wszystko na próżno.

W końcu z pomocą przyszła "ptasia" grupa (nie mylić z grypą!) z takiego jednego portalu społecznościowego. Tam to dopiero są znawcy tematu! Po samym opisie, dość enigmatycznym zresztą, bo jak opisać to co za chwile sami usłyszycie, rozpoznali i podpowiedzieli, że to ptaszek o wdzięcznej nazwie kszyk. Inna jego nazwa to bekas.

Kto ciekaw głosu kszyka, niech sobie kliknie na filmik niezrównanego kanału przyrodniczego Leśny Budzik: 

Niesamowity dźwięk, prawda? 

A wracając do naszych zidentyfikowanych latających obiektów, udało mi się niedawno złapać w obiektywie wilgę. Piękne te ptaki nie lubią się pokazywać publicznie, ale kiedyś pan wilga się zagapił, nie zauważył że jesteśmy na tarasie i rozśpiewał się siedząc na pobliskiej wierzbie.


No nie było czasu na wiele ujęć, więc znowu fota nienajlepsza, ale jest! Wilga jak żywa! tylko trochę nieostra...

Wilgi mieszkają u nas od maja, ich głosy słychać codziennie, więc pewnie mają tu gdzieś gniazdo i może uda nam się zobaczyć kiedyś też ich młodzież. Dwa lata temu latała ich cała gromadka, więc może i w tym roku się doczekamy.

Niedawno zaobserwowaliśmy wilgi w roli walecznych przeganiaczy kukułek. Kukułki, jak to kukułki, od rana do wieczora kukają sobie to tu, to tam. Często robią to siedząc na Ptasim Drzewie, a ja mam wtedy okazję do pstryknięcia fotki.
w


Raz nawet udało mi się zrobić fotkę z gatunku romantycznych, a to dzięki księżycowi, który w biały dzień pojawił się na niebie.


Kukanie jest ponoć komunikatem, którym pan kukuł zachęca panią kukułę do odwiedzenia wypatrzonego nieopodal gniazda z jajami. Jeśli to prawda, w okolicy będziemy mieć w tym roku wielkie stado kukułek, bo komunikaty lecą w eter wiele razy dziennie od początku maja aż do dziś, czyli do lipca. Doczytałam, że kukułki mogą znieść w sezonie i podrzucić do obcych gniazd nawet 18 jaj!

Proceder ten nie zawsze pozostaje niezauważony. Jak widać poniżej, wilgom nie spodobały się kukułcze komunikaty. Przez ładnych parę minut obserwowałam walkę pary wilg z kukułem.








Tym razem wilgom udało się kukuła przegonić, ale nie na długo. Za jakiś czas znowu sobie kukał nieopodal.

Jakiś czas temu na Ptasim Drzewie usiadł ptak, którego z daleka uznałam za gołębia. Aż do chwili kiedy się odezwał. Melodyjny, turkocący głos zmusił mnie do sięgnięcia po aparat. Aparat pełni u mnie też rolę lornetki, bo ma całkiem niezły zoom i czego nie widzę gołym okiem, to często mogę dojrzeć dzięki niemu.


Okazało się, że odwiedziła nas turkawka. 




I pomyśleć, że kilka lat temu myślałam że "turkawka" to inna nazwa gołębia tureckiego, czyli synogarlicy.  A tu któregoś dnia nawet spotkałam je obie naraz na "ptasim drzewie".


A więc nie jest to ten sam gatunek. To zupełnie inne ptaki, choć nie można im odmówić pewnego podobieństwa.

Największą jednak niespodziankę sprawiły nam ostatnio inne ptaszyska, które ni stąd ni zowąd usiadły sobie na szczycie widocznej z werandy brzozy.


Były to białe czaple, które widuję czasem z daleka na łąkach. No ale kto widział żeby czapla siadała na szczycie wysokiego drzewa? Pewnie chciały sobie poobserwować z góry rybki na rozlewiskach.

Jedna sobie zaraz poleciała, nie spodobałam jej się z aparatem w ręku.



ale drugiej udało mi się zrobić kilka zdjęć z całkiem bliska.





Pewnie myślała, że zza liści jej nie widać...

No i tak to jest w tym naszym ptasim raju. Ciągle coś nowego. Animal Planet po prostu. Ciekawe kto do nas następny przyleci...