Tuż obok naszego domu rośnie bardzo stara wierzba. Właściwie rośnie jej już tylko kawałek, bo reszta spróchniała i uległa destrukcji, ale ten kawałek jest nadal bardzo żywotny, więc zostawiliśmy go i niech sobie rośnie póki wystarczy mu sił.
Mój Szanowny Małżonek wymyślił sobie, że w tej jej niby-dziupli umieści jakąś figurkę. Najlepiej świętą. A w ogóle najlepiej jakby był to Święty Antoni.
Najfajniej byłoby samemu porwać się na wykonanie takiej rzeźby, ale żadne z nas jeszcze nigdy niczego rzeźbić nie próbowało, więc kto wie co by z tego wyjść mogło. Może jednak zaczniemy rzeźbiarską przygodę od czegoś prostszego. Zaczął się zatem rozglądać Małżonek za gotową figurką Świętego lub za osobą która by mogła mu taką wyczarować. Już prawie był umówiony z internetowym znajomym, który w drewnie rzeźbi, ale coś tam w negocjacjach nie wyszło i sprawa się rypła.
No to wpadł na pomysł mój Małżonek, że w czerwcu pojedziemy na odpust do Bazyliki Świętego Antoniego w Radecznicy i tam na pewno figurkę Świętego będzie można nabyć. Przeczytaliśmy sobie że miejsce to zwane jest "Jasną Górą" Lubelszczyzny, więc wydarzenie zapowiadało się bardzo obiecująco. Wyobraziłam sobie tłumy ludzi uczestniczących w uroczystościach kościelnych i wielką imprezę plenerową, kramy, kramiki pełne odpustowych pamiątek, no i oczywiście na którymś z nich powinna pojawić się rzeczona figurka.
Data odpustu zaznaczona była w kalendarzu od wczesnej wiosny. Kiedy więc nadeszła niedziela 11 czerwca, wsiedliśmy oboje w autko i ruszyliśmy w drogę. Radecznica jest od nas oddalona o około 100 kilometrów, ale chętnie się w tę podróż wybraliśmy, żeby trochę poznać nasze nowe okolice, jako że prowadzimy tu, przyznać trzeba, życie dość osiadłe. Ja jestem trochę mobilniejsza, bo ogarniam zakupy w okolicznych miejscowościach, oraz czasem większe w Chełmie, od czasu do czasu jeżdżę sobie też do Warszawy, a kilka razy wybrałam się również w podróż krętymi drogami Lubelszczyzny aż do odległego Krakowa. Miałam więc okazję już sobie trochę pozwiedzać, ale to jednak i tak niewiele.
Dojechaliśmy na miejsce około południa. Miejscowość okazała się raczej nieduża i zdecydowanie wyludniona. Odpust rzeczywiście był, ale miał miejsce tylko w kościele, na górce.
Sam kościół ładny, choć w trakcie remontu. Ludzi było bardzo mało, a jeśli chodzi o kramy odpustowe, to były trzy. Na pierwszym sprzedawano kosmetyki Avonu, a na dwóch kolejnych jakieś chińskie zabaweczki i chyba ciuchy. Nie wiem, bo się nawet z tego wszystkiego dokładnie nie przyjrzałam. Mocno rozczarowani, pochodziliśmy troszkę po kościelnej górce, poczytaliśmy sobie w telefonie o zawiłej i pełnej przeciwności losu historii tego miejsca, no i na tym się skończyła nasza wielka odpustowa przygoda.
No cóż, zdarza się. Dobrze że choć droga do Radecznicy była ciekawa. Piękne widoki pagórkowatej Zamojszczyzny (sam Zamość odkładamy na następną wyprawę), parę ładnych większych i mniejszych miejscowości po drodze. Wracając zboczyliśmy nieco z drogi żeby zajrzeć do Szczebrzeszyna i sprawdzić, czy chrząszcz tam mieszka rzeczywiście. Co prawda nie w trzcinach, a na rynku, ale stał.