niedziela, 26 marca 2023

Wiosna wreszcie.

No i wreszcie mam swoją upragnioną wiosnę. Jej nadejście zostało przypieczętowane w sposób ostateczny i nieodwołalny przez moje osobiste spotkanie z bocianem, w drodze do sklepu oczywiście ...



Dwa dni wcześniej spotkałam całą grupkę bocianów, chyba z osiem ich stało na przydrożnej łące i odpoczywało po długiej podróży. Jednakże, ponieważ wbrew własnym zasadom, wybrałam się do sklepu BEZ aparatu, za karę nie mam na to żadnego dowodu ;)

No ale wczoraj bocian był. Stał sobie samotnie na gnieździe i zapewne czekał na swoją panią bocianową, która miała dolecieć niebawem. Tak sobie to przynajmniej wyobrażam. Kto mi zabroni...

Widok bocianów zawsze mnie bardzo cieszył. Lubię obserwować ich gniazda.  Kiedyś jeździliśmy na wieś tylko dwa razy w miesiącu, "zaglądając" po drodze do wszystkich napotkanych gniazd i obserwując niezmienne od lat sekwencje bocianiego życia. Najpierw pojawiały się na nich klekoczące radośnie bocianie pary. Po kilku tygodniach we wszystkich kolejno napotykanych gniazdach widać  było że jeden bocian już wysiaduje jaja, a drugi mu dzielnie sekunduje. Za jakiś czas widać było w każdym małe łebki wystające spośród gałązek, a jeszcze później śmieszne małe bocianki z ciemnymi dziobami tłoczyły się we wszystkich mijanych po drodze gniazdach, nierzadko powodując że jeden z rodziców zmuszony był spędzać noce na którymś z na okolicznych słupów :) Widzieliśmy to nie raz! Najsmutniejszy widok był każdej jesieni, po odlocie bocianich rodzin. Znów puste gniazda. I ta świadomość że  wiele miesięcy przyjdzie nam czekać na powrót ich mieszkańców...

No ale co ja o jesieni gadam, skoro tu wiosna wreszcie przyszła! Co prawda znów grożą przymrozkami, ale co się stało to się już nie odstanie. To widać, słychać i czuć!

Ptaki zaczęły odzywać się o wiele radośniej. Kosy i szpaki wyśpiewują wniebogłosy swe wieczorne arie, a i o świcie cała okolica rozbrzmiewa ptasimi trelami, choć przyznaję że rzadko mam okazję się temu przysłuchiwać ;)

W budce na naszym domu mazurki postanowiły urządzić sobie gniazdo, uwijają się z gałązkami w dziobach od rana do wieczora. Podpatrzyłam też parkę raniuszków, która zaczęła kręcić się przy  jałowcu w ogrodzie. I nawet udało mi się złapać je kilka razy w obiektywie, mimo że poruszają się, jak to one, z prędkością ponaddźwiękową. 





Raniuszki budują swoje gniazdko na szczycie wysokiego jałowca, więc nie mam szans go dojrzeć, ale zanim wlecą między jałowcowe gałązki, przysiadają na moment na pobliskiej jabłonce. Traf chciał, że zaraz obok mam  rabatę bylinową, gdzie spędzam teraz sporo czasu, bo zarośnięta ona strasznie. No i udało się połączyć przyjemne z pożytecznym, bo mam czym cieszyć oko w przerwach w szarpaniu się z perzem. 

Parka szpaków również ostatnio badała okolicę, a nawet udało mi się podejrzeć przez okno piękne zaloty pana szpaka do pani szpakowej. Siedziały sobie na tarasowej belce, niestety zupełnie pod światło, więc efekt moich prób uwiecznienia ich na zdjęciu przypomina raczej teatrzyk cieni...



Ale udało mi się pana szpaka złapać, kiedy trele miłosne wyśpiewywał, a wyglądało to mniej więcej tak: 



Wielka szkoda, że nic nie słychać, bo pieśń ta musiała być pełna żaru i prawdziwie miłosnego uniesienia ❤ ❤ ❤ ❤ ❤ ♫ ♫ ♫ 🕊️



Kto wie, może niedługo doczekamy się młodych szpaczków ? 

Wiosna to oczywiście nie tylko ptaszki, mam też innych radości co nie miara...


Przebiśniegi, choć nie mają już czego przebijać, nadal są piękne.


Ciemierniki pokazały wreszcie co potrafią...


Łubin już wychodzi z ziemi, nie on jeden zresztą. Myślę że za parę dni moja rabatka będzie już zielona.


Sadzenie tulipanów w donicach raczej się sprawdziło. Do tych dużych donic myszy się nie dobrały. Niestety parę małych doniczek opustoszało. Zostały tylko korzonki ...


W ogóle coraz bardziej przekonuję się do hodowania roślin cebulowych w donicach. Można je wiosną ustawić gdzie się chce. Już prawie czuję ten zapach hiacyntów na tarasie...


Jak widać, czajnik z lasu też już znalazł swoje zastosowanie:


Vida też lubi kwiatki, ale niestety głównie dlatego, że coś wśród nich bzyczy i lata...


No niestety, młode to i głupiutkie jeszcze :(  Trochę się martwię, by nauczka nie była zbyt bolesna ...

Miało jeszcze być dzisiaj o wiosennych grzybkach (tak, wiosennych!), ale zostawię je sobie do następnej notki, bo może coś kulinarnego się jeszcze przyplącze i będzie notka apetyczna ... :)
A tymczasem biegnę cieszyć się wiosną, czego i Wam życzę!


piątek, 17 marca 2023

Maszyna Trurla, czyli wiersz o łosiu

Ci co mnie znają, wiedzą, że jestem lekko zacofana jeśli chodzi o tzw. automatyzację życia. Zresztą już tu o tym pisałam. Wprost nie znoszę też bezpośrednich kontaktów z, eufemistycznie to ujmując, nie-ludźmi, takimi jak na przykład słynny MAKS w infolinii firmy Orange, czy innymi przejawami tak zwanej sztucznej inteligencji. No nic nie poradzę, wkurza mnie sama myśl, że miałabym rozmawiać z maszyną i unikam tego jak ognia. Na szczęście współpracę z Orange już mam za sobą, ale w czasach gdy jeszcze korzystałam z ich usług i musiałam czasem połączyć się z infolinią, zmuszałam onego MAKSA do jak najszybszego przełączenia rozmowy do żywego człowieka, powtarzając bez przerwy słowo "konsultant". No i MAKS szybko się poddawał i mnie przełączał, choć nie bez podejmowania prób nawiązania ze mną bliższego kontaktu. Ja jednak jestem cholernie uparta. Na pewno bardziej od niego. 

Ta cała sztuczna inteligencja jakoś modna się ostatnio zrobiła, można nawiązać z nią kontakt bezpośredni i bawić się w prowadzenie rozmów i zadawanie jej różnych zadań. Generalnie jakoś mnie to nie pociąga, bo zupełnie nie cieszy mnie wizja świata zdominowanego przez algorytmy. Wręcz przeciwnie: będę się starała trzymać od tego jak najdalej. Nie po to wybrałam na tzw. stare lata życie na końcu świata, z dala od miasta i od cywilizacji, żeby fascynować się rozwojem cyfryzacji życia codziennego. Raczej przeraża mnie to i odstręcza. 

Ale ten jeden raz, z czystej ciekawości i korzystając z pomocy osoby bieglejszej ode mnie w tych sprawach, postanowiłam przekonać się co konkretnie maszyna ta potrafi. No i sami zobaczcie.

"Zadaj temat, a ona ułoży Ci na ten temat wiersz"

"Niech mi napisze wiersz o łosiu na łące." (no jakiż inny temat mógłby mi tak ad hoc przyjść do głowy!)

Zgodnie z moją prośbą maszyna stworzyła zatem taki oto wiersz (rymy są białe, widać że rymowanie po polsku nie jest takie proste):

"Na łące zielonej, wśród kwiatów i traw, Stoi łosiu piękny, dumny i
wspaniały, Jego poroże, jak korona króla, W promieniach słońca,
błyszczy niczym złoto.

Wokół niego, ptaki śpiewają pieśni, A wiatr delikatnie, łagodnie
wieje, Łosiu patrzy w dal, w dal, w dal, w dal, I czuje, że jest
wolny, wolny, wolny, wolny.

Jego oczy, jak rubiny, błyszczą w słońcu, A jego sierść, jak jedwab,
miękka i gładka, Łosiu na łące, jak król, króluje, I nic nie jest w
stanie, jego dumy zburzyć."

Muszę przyznać, że mnie ten "wiersz" ubawił, choć jakiejś szczególnej głębi dopatrzeć się w nim trudno, no ale z drugiej strony: nie oczekujmy głębi od zlepku wyrazów skleconego przez maszynę Trurla! 

Ale ten "łosiu na łące" co patrzył w dal, w dal i w dal, no i te jego oczy jak rubiny...  no niemal podbił on me serce!

Maszyna zapytana, czy mogę ten wiersz opublikować, odpowiedziała skromnie, że nie jest jego autorem, a tylko go wygenerowała. Poprosiłam zatem żeby wyjaśniła różnicę między wygenerowaniem wiersza a jego napisaniem.

"Napisz opowiadanie, którego morał będzie opowiadał o różnicy między napisaniem a wygenerowaniem wiersza o łosiu na łące".

"Pewnego dnia, w lesie, żył piękny łosiu. Jego poroże błyszczało w
słońcu, a jego sierść była miękka i gładka. Łosiu był dumny ze swojego
wyglądu i zawsze czuł się wolny, kiedy biegał po łące.

Pewnego dnia, łosiu zobaczył, jak człowiek próbował napisać wiersz o
nim. Człowiek siedział na łące i pisał, ale nie miał pomysłu na
wiersz. Wtedy łosiu pomyślał, że może pomóc człowiekowi i wygenerować
wiersz o sobie.

Łosiu zaczął myśleć o swoim życiu i o tym, jak pięknie jest żyć na
łące. Wkrótce wygenerował wiersz, który był piękny i rymował się.

Człowiek był zaskoczony, że łosiu wygenerował taki piękny wiersz.
Zrozumiał, że wygenerowanie wiersza to coś innego niż napisanie
wiersza. Napisanie wiersza wymaga kreatywności i wyobraźni, podczas
gdy wygenerowanie wiersza polega na użyciu algorytmów i wzorców.

Morał tej historii jest taki, że wygenerowanie wiersza to coś innego
niż napisanie wiersza. Napisanie wiersza wymaga kreatywności i
wyobraźni, podczas gdy wygenerowanie wiersza polega na użyciu
algorytmów i wzorców."

Morał niby prawdziwy, ale cała historyjka trochę naciągana. Że niby łosiu to maszyna? Nieee, coś tu się nie zgadza!

Przyciśnięta do muru, maszyna wyjaśniła:

"Przepraszam, jeśli moja historia była myląca. Faktycznie, łosie nie
generują wierszy, a wygenerowanie wiersza to coś, co robią komputery.
Chciałem tylko pokazać, że wygenerowanie wiersza to coś innego niż
napisanie wiersza. Napisanie wiersza wymaga kreatywności i wyobraźni,
podczas gdy wygenerowanie wiersza polega na użyciu algorytmów i
wzorców."

No faktycznie, pokazała! A że przy okazji trochę sobie pofantazjowała (!?) i utożsamiła się z łosiem... hmm, drobiazg...

No dziwna i straszna ta sztuczna inteligencja. Kontakt z nią z jednej strony może bawić, ale, z drugiej strony, jaki świat nas czeka kiedy to maszyny zaczną za nas pracować, pisać wiersze, książki, tworzyć sztukę, komponować muzykę. Dopóki jeszcze nie jest to jedyna otaczająca nas rzeczywistość, dopóki to tylko zabawa, można się z tego cieszyć. Ale czym to się skończy? 

Ci co znają Stanisława Lema i jego opowieści o maszynie Trurla, wiedzą co mam na myśli. Kto ich nie zna, niech sobie poczyta. To niby fantazja. "Science-fiction" tak to się zwykło nazywać przed laty. Czy na pewno fiction? Na naszych oczach ta fikcja staje się rzeczywistością. Podobnie jak światy wymyślone przez Orwella czy Huxleya, niestety, ale to już temat na zupełnie inną opowieść.

Szybko więc wracam myślami na moje rojsty, do prawdziwych łosi i saren, do żurawi i dzikich gęsi, do mojego ogrodu, dzikich łąk za płotem, świergotu ptaków i szumu wiatru i wielkich spokojnych przestrzeni cieszących oko i duszę.

Jak to dobrze że są jeszcze sfery życia, których nie da się skomputeryzować! 




niedziela, 12 marca 2023

Marcowe garnce

Powiadają mądrzy ludzie, że w marcu jak w garncu, więc nie ma się co spodziewać pięknej wiosennej pogody. Ale prawdę mówiąc już mam powyżej uszu tych zimowych wyskoków. Jak się zdarzy jeden słoneczny i cieplejszy dzień, to zaraz dostajemy po nosie śnieżnymi wichrami i mrozem. Co się ucieszę z kiełkujących tulipanów i innych cebulowych kwiatków, to następnego dnia już ich nie widać i znów się martwię jak przetrwają te huśtawki.

Na szczęście parę krokusów i przebiśniegów odważyło się wychylić nosa na świat, a to już i tak dobry znak, więc się cieszę!




Co prawda dziś wyglądają trochę mniej wiosennie, ale wierzę że to już ostatnie wyczyny zimy...



Najpiękniej prezentują się kwiaty oczaru. Ten niepozorny (choć bardzo pożyteczny jako surowiec zielarski) krzew, ma obłędne kwiatki. Rosną u nas dwie odmiany, teraz kwitnie ta czerwono kwiatowa (oczar pośredni rubin), a jesienią zakwitnie ten drugi oczar, wirginijski, o kwiatach żółtych. 

Nasz oczar jest jeszcze maleńki, więc nie ma tych kwiatów zbyt dużo. Ale i tak jest czym nacieszyć oko. 




Koniecznie muszę posadzić więcej tych wczesnowiosennych krzewów w ogrodzie, bo widzę że nic tak człowieka nie podtrzymuje na duchu pod koniec zimy jak kwitnące na przekór marcowym garncom rośliny! Oczywiście mam już kilka na oku i jak tylko się ogarnę trochę z ogrodem, to o nich pomyślę.

Moje kochane ciemierniki też mnie nie zawiodły, choć zakwitły tylko dwa najstarsze:



Mam ich jeszcze kilka, ale zaniedbałam je w zeszłym roku, tak jak i większość moich roślin, więc nie uważały za stosowne odwdzięczyć się kwiatami. Trudno. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będą łaskawsze.

Od stycznia czekam natomiast na kwitnienie kaliny dawn, która podobno właśnie wtedy miała obsypać się kwiatami, ale jakoś jej się nie spieszy. Wygląd tych pączków niewiele się zmienił przez te dwa miesiące. No może odrobinę ...


Wiosno, przychodź wreszcie, bo mi tęskno do kwiatków!

Ptaków wokoło coraz więcej. Co prawda wyczekiwanych bocianów nadal nie widać, ale za to rozmaitych kaczek i gęsi jest całe mnóstwo.

Któregoś dnia na spacerze głośny ptasi gwar zwabił mnie na łąki za laskiem. Było na co popatrzeć! Próbowałam coś z tego widoku uwiecznić, ale za daleko byłam, niestety. No ale trochę widać, niewielką część tego ptasiego tłumu, ale zawsze coś.







Hałas robiły niesamowity. To nie był jeden gatunek, widziałam i gęsi, i kaczki. Całe ich mnóstwo. Pewnie przysiadły sobie na odpoczynek i naradę. A potem poleciały dalej. 

A dziś na spacerze, spotkałam rodzinkę gili w dość nietypowym miejscu, bo na parterze...





W sumie, póki gile jeszcze u nas siedzą, to znaczy że zima nadal trwa ... brrr!...

No może to nieładnie takie śliczne ptaszki wyganiać, ale... sio! Wracajcie sobie na północ, bo my tu na wiosnę czekamy! 

A propos marcowych garnców, to jak niektórzy pewnie wiedzą, garnce cieszą się u mnie wielką estymą, zwłaszcza te nie kuchenne. Nakupiłam kiedyś na starociach kilka kociołków blaszanych i sadzę w nich sobie rośliny, przede wszystkim hosty, bo pięknie wyglądają (oczywiście jak już wyjdą w maju z ziemi).


Tu na dzisiejszych fotkach oczywiście hosty smacznie śpią, pokażę je w sezonie. Garnki oczywiście sama przemalowałam, bo zachciało mi się akurat niebieskich!

A niedawno ze spaceru po lesie (SIC!) przytargałam sobie taki fajny garniec, czyli czajnik, który aż się prosi o rolę w moim ogrodzie. 


Coś tam w nim zamieszka na pewno. Jeszcze nie wiem, czy zostanie przemalowany, bo akurat biały bardzo mi się podoba. I na przykład w nim czerwone pelargonie... Ano zobaczymy co sobie Ania wymyśli.

No, tak że nie wszystkie marcowe garnce są do kitu. Niektóre się przydają!



niedziela, 5 marca 2023

Żurawie na łące i zabawa w raniuszka.

Nie musiałam długo czekać. W sumie wystarczyło po prostu wybrać się do sklepu. Spotkałam je na łące, niedaleko drogi. Co za cudne ptaszyska!..








Sceneria trochę ponura, bo i pogoda ponura była, słoneczka za grosz, a nawet już powoli się ściemniało. No ale widać je całkiem dobrze, czyż nie?

Ucieszyłam się ogromnie z tego spotkania, zwłaszcza że żurawie nie zwiały od razu (nie byłam też zbyt blisko, co widać po jakości zdjęć). Stałam sobie (znaczy w aucie siedziałam) i pstrykałam, a one przechadzały się po łące i coś tam z niej wyskubywały, aż w końcu postanowiły się oddalić, z wielką gracją i łopotem skrzydeł. 

Mam ogromną nadzieję, że to dopiero pierwsze spotkanie z żurawiej serii i że uda mi się je kiedyś podejrzeć z bliska! Są naprawdę cudne. 

Mój ornitologiczny fijoł ma tu naprawdę niezłe warunki do rozwoju. Ciągle coś i ciągle ktoś. I ciągle jakiś nowy powód do radości.

Dziś na spacerze z pieskiem zostałam napadnięta przez inne cudne ptaszki, raniuszki. 
Że mieszkają gdzieś niedaleko, to już wiem od dawna, bo spotkałam je już kilka razy. Niestety, albo nie miałam ze sobą aparatu, albo fruwały gdzieś wysoko, albo przemknęły tylko obok mnie i tyle je widziałam.

Dzisiaj chyba chciały mi zrobić uprzejmość, bo kręciły się obok nas przez dłuższą chwilę, a że byłam z tym grzeczniejszym pieskiem, któremu wystarczy powiedzieć "Fibi poczekaj" i Fibi czeka cierpliwie aż skończę się gapić, no to się gapiłam i próbowałam złapać je w obiektywie.

Bestie szybkie są! Zabawa w raniuszka polega na tym, że zanim spojrzałam gdzie siedzi, zanim złapałam go w obiektywie, to jego już tam najczęściej nie było. Po powrocie do domu obejrzałam na fotkach głównie puste gałęzie. Chyba miały z tego niezły ubaw. Ja w sumie też!

Tu jest częściowa dokumentacja naszej zabawy. Raniuszek siedzi w kółeczku ...😂





Dodam że to są zdjęcia seryjne, czyli że mała bestia wykonała te roszady w ciągu kilku sekund!

Tu poniżej prawie udało mi się jednego złapać w obiektywie, cóż kiedy pięknie się ukrył za gałązką...


No ale jednak na jednym zdjęciu go mam. Przynajmniej tyle! Zobaczcie jakie to małe cudo...


Dobrze że choć ta jedna fotka mi w miarę wyszła, bo bym się chyba podłamała. Tyle pstrykania i same puste gałązki 😂😂😂

Dobra, nie samymi ptakami człowiek żyje. Codziennie spotykam też naszą znajomą sarnią rodzinkę, która wychodzi na popas na pobliską łączkę na górce, zwaną już przez nas teraz sarnią łączką.


 







Przyznaję, że nie mogę się na nie napatrzeć. A szczególnie na sarnich facecików z tymi ich cudnymi mechatymi różkami!






Widuję też młodziaki, pewnie zeszłoroczne, bo choć nie mają już tych uroczych kropek, to jednak są wyraźnie mniejsze od reszty stada.


Ja się gapię na nie, one się gapią na mnie, czasem uciekają od razu, a czasem trochę się przy mnie popasą. Sama nie wiem czy się cieszyć z tej lekkiej "zażyłości", bo od razu myślę o tych pierońskich ambonach, których tu niestety pełno na każdym kroku i nie wiem, co prawda, kiedy przypada okres bezkarnego mordowania zwierząt zwany sezonem łowieckim, ale obawiam się że jak nie będą się mnie bać, to łatwiej je będzie wypatrzeć i padną ofiarną tych cholernych pasjonatów uśmiercania bezbronnych stworzeń. 

Kurczę, czy naprawdę nie można by tego procederu zdelegalizować? Jak okropnie niesprawiedliwie ustawiony jest ten świat, że ta krwawa i bezduszna rozrywka kilku, za przeproszeniem, palantów namaszczana jest jako rzekomo pożyteczna w tzw. gospodarce leśnej. Sprzedajne media napieprzają (również za przeproszeniem) o ochronie środowiska, o jakichś nieistniejących problemach typu ślad hrehre węglowy, jakimś równie zmyślonym ociepleniu globalnym (ludzie, w co Wy wierzycie...) a dosłowne mordowanie natury dla rozrywki i sportu wydaje się wszystkim super moralne. No, na szczęście nie wszystkim, ale większości, niestety.  Durny jest ten świat i tyle.