poniedziałek, 25 czerwca 2018

Zielone skarby

Nasze siedlisko leży na końcu niewielkiej wsi. A właściwie zupełnie poza nią. Od wsi do nas prowadzi piaszczysta droga. Dookoła tylko zarośla, drzewa i łąki. 


  

Za nami droga się kończy i zaczynają się prawdziwe Dzikie Pola. A za nimi zakola Bugu i Ukraina. To naprawdę koniec świata. 

Te widoki zupełnie nas urzekły...


Ale ja nie o widokach chciałam tu opowiadać, tylko o konkretnych korzyściach jakie niesie za sobą mieszkanie w takiej okolicy. Bo na widok tych wielkich przestrzeni porośniętych roślinnością wszelkiej maści, moja zielarska dusza niemal oszalała z zachwytu!

Dookoła wszędzie łąki, tu podmokłe, tam suche, tu drzewa, tam zarośla, krzaczki,  i zielsko, zielsko, zielsko ...    Będę tu miała co robić i co zbierać przez całe życie! 

Na razie tylko w najbliższej okolicy ogołociłam razu pewnego krzew forsycji. 


Piliśmy z niej herbatkę. 



W przyszłym roku uzbieram więcej i nasuszę, to cenny lek do zastosowania w wielu problemach: od przeziębienia po choroby krążenia.

Tuż obok nas jest też prawdziwe zagłębie lilaków. Również to wykorzystałam.



Nazrywałam sporo kwiatów, ubiłam ciasno w słoju i poddałam kilkugodzinnej fermentacji w ciepłym miejscu. A potem wysuszyłam i mamy kolejną herbatkę zdrowotną. Działanie przeciwzapalne, odpornościowe, odtruwające. Przyda się na pewno.


A później odkryłam, tuż za własnym płotem, wielkie krzewy kwitnącego głogu. Już mam ususzony kwiat i listki. Przede wszystkim z myślą o regulacji podwyższonego ciśnienia.


Poczekam jeszcze do jesieni na owoce, one są ważnym składnikiem mojego "eliksiru życia", którego skład podpatrzyłam kiedyś na zielarskim forum i który od kilku lat pomaga mi przetrwać znienawidzoną zimę.

Tak na marginesie: pokrzyw też u nas dużo rośnie. Już wiem, że sprawdzają się świetnie jako składnik śniadania. Na razie dokładam je do wegańskiej tofucznicy. Na tej fotce co prawda głównie widać szczypior, ale pokrzywa też jest, słowo. W smaku trochę podobna do szpinaku. Następnym razem zrobię makaron z pokrzywą zamiast szpinaku, myślę że nie będzie zły :)


A tak w ogóle to czas najwyższy zakupić wyciskarkę do soków i zacząć korzystać pełnymi garściami z otaczającej nas zieleni. Pokrzywa, mniszek, lebioda, przytulia i pełno innych roślin, które - nieładnie zwane chwastami - są tak naprawdę wielką skarbnicą zdrowia. Trzeba z niej korzystać. Niech się nie marnuje!

I tak już widzę swoją przyszłość: będę prawie przez rok cały łazić po okolicy z koszami pełnymi zielska. A potem będę suszyć pęki ziół, pakować w słoje, robić mieszanki i zdrowotne naleweczki... 

A zimą będę się tym wszystkim raczyć  :)

I tego mi życzcie!   :)






niedziela, 24 czerwca 2018

Ptasi raj



Żaby żabami, węże wężami, ale tereny na których położone jest nasze siedlisko to przede wszystkim prawdziwy ptasi raj. Nieopodal zresztą znajduje się jedyny w swoim rodzaju rezerwat, Bagno Serebryskie, pełne rzadkich gatunków ptaków, oraz owadów. O owadach z pewnością jeszcze kiedyś opowiem, o ile uda mi się zaobserwować jakieś ciekawe skrzydlate stwory poza komarami, które nie znają się na żadnych cywilizowanych odstraszaczach typu OFF, oraz niedawno poznanymi wielkimi czarnymi muchami, które też postanowiły nas niedawno stadnie odwiedzić (i zapewne zjeść).

Co do komarów, to jestem obecnie w trakcie opracowywania receptury cudownego-środka-anty-komarowego, gdyż, po bezowocnym wypróbowaniu wszystkich dostępnych pryskadeł i smarowideł, zignorowanych całkowicie przez nasze niecywilizowane komarzyska, postanowiłam jednak się nie poddawać. Jestem na dobrej drodze w każdym razie. Już jest o wiele lepiej niż było! Jak już me studia dobiegną końca, to zdradzę Wam skład cudownego środka. Może jeszcze ktoś ma podobny bzyczący problem do rozwiązania.

Ale to była dygresja. Bo miało być o ptakach...

No więc jak już się wcześniej przyznałam, od dziecka mam lekkiego fijoła na punkcie ptaków i cieszy mnie ogromnie ich obserwowanie, choć okazji do tego w zabieganym miejskim życiu zbyt wiele nie mam. Ale zawsze wykorzystuję każdą chwilę żeby im się przyglądać i podsłuchiwać, gdzie tylko mi się uda. 

Ale nigdy nie przypuszczałam, że zamieszkam kiedyś w samym środku ptasiego raju! (No, co prawda jeszcze tam nie mieszkam, ale to tylko kwestia czasu.)

O czym może marzyć miłośnik ptasiego śpiewu wybierający się w maju na łono natury? Oczywiście o tym, żeby usłyszeć wieczorne trele słowików oraz cudowny głos wilgi.

Och, ile ja się naczekałam co roku na ten maj, żeby nastawiając ucha w czasie leśnych niedzielnych spacerów usłyszeć choć przez chwilę głos wilgi. Śpiew pana wilgi jest jedyny w swoim rodzaju i nie da się pomylić z niczyim innym. Mówią że wilga woła "zofijo, fijo". Mnie się raczej kojarzy z najczystszym brzmieniem fletu. Znalazłam w sieci takie jej nagranie, kto chce niech posłucha:


filmik pochodzi z kanału tenpieknyswiat.pl

No i czyż nie można się zakochać?

Podejrzeć tego pięknego ptaka nie jest łatwo, bo jest płochliwy i lubi kryć się w gałęziach wysokich drzew. W młodości widziałam wilgę raz, przez krótką chwilę i niewyraźnie, bo schowana była w gałęziach wysokiej brzozy. W każdym razie to wspomnienie pozostało mi w pamięci do dziś.

Jakaż była moja radość, kiedy już pierwszego dnia w naszym ptasim raju usłyszeliśmy trele wilgi! A kiedy udało mi się ją zobaczyć i nawet sfotografować, nie mogłam wprost uwierzyć że to dzieje się naprawdę...

Poznajcie ją, a właściwie jego. Oto pan Zofija ;)


To było pierwsze zdjęcie jakie udało mi się zrobić. Kiepskie, bo słońce już zachodziło, światło było bardzo byle jakie. Ale jak ja się cieszyłam!

Zaraz za naszym płotem, na skraju rozlewiska stoi wysoka, sucha topola. Niestety jej życie chyba dobiega końca, nie wiem czy to za sprawą mokradeł, czy też olbrzymich kolonii jemioły, które na niej wiszą. 



W każdym razie jeszcze stoi i bardzo lubią ją wszelkiego rodzaju ptaki. Pewnie się cieszą, że widać z niej cały ptasi raj... No i ja też się cieszę, że one się cieszą :)  Bo chętnie na niej przesiadują i dają się fotografować! Dlatego właśnie nazywamy tę topolę Ptasim Drzewem.

Następne fotki wilgi są już dużo lepsze, choć oczywiście widać, że aparat mam amatorski. Ale to też tylko kwestia czasu ;)






  

Co ja się nabiegałam z tym aparatem, za każdym razem jak pan Zofija raczył usiąść na Ptasim Drzewie, i co się nastałam w krzakach usiłując nastawić ostrość na złotego jegomościa, udając że nie robią na mnie wrażenia pożerające mnie żywcem komary, to tylko wiem ja i mój Szanowny Małżonek, który - co przyznać muszę - posiada niezwykłe wręcz pokłady cierpliwości do mych fotograficznych zapędów. Nigdzie się nie ruszam bez aparatu! Nawet jak mnie prosi, żebym przyszła mu pomóc w jakichś męskich pracach na podwórku. Bez aparatu nie ma mowy, bo wtedy na bank wyskoczy z krzaków jakieś dzikie ptactwo i będę latami później wspominać jakie to piękne foty mogłam mieć a nie mam...

No ale jedną piękną fotę to i owszem udało mi się panu Zofiji strzelić. 



Jest prawie idealna. Prawie, bo jednak k o n i e c z n i e  trzeba  mieć ciut lepszy obiektyw. Ale ja i tak jestem bardzo happy. :)



Przystojniak z niego, prawda?

Któregoś razu, gdy przyjechaliśmy i piliśmy pierwszą tego dnia kawkę nad naszym stawikiem, kilka młodych wilg ganiało się między brzozami w naszym ogrodzie. To jedna z tych zmarnowanych fotograficznych okazji, bo akurat nie wpadłam na to, że aparat trzeba wyciągać z torby n a t y c h m i a s t  po przyjeździe, bo okazje nie lubią czekać ani się powtarzać. No, wiadomo, będę tę fuszerkę pamiętać długo. W każdym razie aparat wyjmuję teraz od razu jak tylko po przyjeździe wysiadam z samochodu.

Miało być jeszcze o nocnych trelach słowików, oraz o innych skrzydlatych gościach, którzy dali się sfotografować na Ptasim Drzewie w majówkę, ale chyba już wszyscy zasnęli przy tym czytaniu, więc tych co dotrwali do końca zapraszam do następnej notki, która niedługo się tu pojawi. :)














poniedziałek, 18 czerwca 2018

Żabie sprawki


Jadąc na pierwszy długi majowy weekend do naszego siedliska na krańcu świata, spodziewaliśmy się tylko ciszy i śpiewu ptaków.

Okazało się jednak, że o żadnej ciszy mowy nie ma, kiedy mieszka się tuż przy rozlewiskach. A zwłaszcza jeśli w dodatku jest się posiadaczem niewielkiego zbiornika wodnego, nie wiedzieć czemu zwanego oczkiem.  

Nasze oczko, które wolę jednak nazywać stawikiem, opanowane jest bowiem przez żaby...

Są one bardzo różne i tak naprawdę bardzo śliczne. Nie mogłam się oprzeć i przez całą majówkę pstrykałam im fotki. Nie tylko im oczywiście, ale żabcie dorobiły się prawie 200 zdjęć...


Wykażę się daleko idącą wspaniałomyślnością i pokażę tu tylko niektóre.

Ale sami powiedzcie jak tu nie pstrykać bez przerwy, skoro jest taka wspaniała żabia rozmaitość...

Bo jedne żaby były całe zielone,


inne były zielone, ale nakrapiane,


a jeszcze inne takie trochę jakby zielono-miedziane.


Jedne z nich potrafiły godzinami przesiadywać na liściach nenufarów,




a inne leniwie moczyły swe żabie ciała w wodzie.





Niektóre przyjmowały pozy z lekka zadumane ;)


I mimo że generalnie żabi pyszczek nie należy do specjalnie ekspresyjnych, to przyznać należy że poza jest prawie że romantyczna  ;)


Majówkowe żabie towarzystwo wydawało swe głośne rechoty przez 24 godziny na dobę. Na początku człowiek był nawet zauroczony, bo rzeczywiście niesamowite te żabie koncerty, poranne, popopołudniowe, wieczorne i nocne...

Ale po kilku dniach już trochę zaczynałam mieć im za złe, bo skrzeczące bez przerwy łobuzy zagłuszały nawet słowiki!

Obserwacja żab przyniosła nam natomiast wniosek, że pomimo dość beznamiętnego wyrazu twarzy, żabcie baaardzo są kochliwe. 

Cały majowy dzień spędzały na staraniach pro-prokreacyjnych ;)

Widząc gdzieś nieopodal potencjalnego kandydata na partnera, żabi pan nadmuchiwał swoje baloniki-rezonatory, wzmacniające rechot, i co sił w żabich łapach płynął na łowy. 


Napadnięty osobnik najczęściej jednak uciekał. Nie do końca wiem o co chodzi, ale wiele razy widziałam taką sytuację, kiedy żabcie rzucały się na siebie i zaraz zwiewały każde w swoją stronę. Brakowało tylko okrzyku przerażenia  ;)



No i znów biedactwa zostawały w pojedynkę, samotne i wyczekujące tego jednego, jedynego...






Raz jedyny udało mi się podejrzeć zgodną żabią miłość, bardzo żabki za to przepraszam, ale po prostu MUSZĘ pokazać tę fotkę, bo jest naprawdę cudna :)


Taki podwójny czworooczny żabiszonek :)

W następne wekendy żabie śpiewy straciły już na intensywności. A w czerwcu żab było zdecydowanie mniej. Mam nadzieję że to tylko sprawa upalnej pogody oraz żabich obyczajów, a nie np. głodnej rodzinki SSStefanów...  ;-O

Ostatnio spotkaliśmy żabkę wędrującą gdzieś przed siebie, może w poszukiwaniu większej wody, bo nasz stawik zaczął trochę jakby wyparowywać.


Nawet dopompowaliśmy do niego trochę wody, bo żal tych wszystkich  wodnych stworzeń, a upały niestety robią swoje.


A gdy tylko włączyliśmy pompę, od razu pojawił się przy wylocie węża żabi mieszkaniec. Siedział tak tam przez ponad godzinę, wsłuchując się w pluskanie cienącej wody, z prawdziwym zachwytem w żabim oku...  ;)

sobota, 16 czerwca 2018

Poznajcie Ssstefana


Kiedy w październiku po raz pierwszy przyjechaliśmy do (wtedy jeszcze nie naszego) siedliska, Andrzej zobaczył zaskrońca płynącego po stawiku. To była bardzo krótka chwila i mnie niestety nie udało się go wtedy dostrzec. 

Ale kiedy wróciliśmy w kwietniu, sssąsiad objawił się nam w całej swej zaskrońcowej okazałości:


Przyznam się, że pierwsze moje zetknięcie z wężem było pełne dystansu. Wąż to w końcu wąż. Co z tego że zaskrońce są niegroźne, niejadowite, zupełnie nieszkodliwe.  Ale to przecież węże!!!

Jednak ciekawość i zauroczenie wężową urodą zwyciężyła. Potem jeszcze sobie o zaskrońcach i o ich zwyczajach poczytałam.  W dawnej Polsce wierzono, że ich obecność przynosi do domu szczęście. No niech będzie! W sumie nie ma się czego bać. Przecież mnie nie zje. 

Sąsiad otrzymał dźwięczne imię SSStefan.

Jego rezydencją okazała się kupka zarośniętego gruzu leżąca tuż przy domu. 


Widzieliśmy go już tam wiele razy.

Czasem siedzi środku,



czasem się wygrzewa na słońcu.



Raz nawet pokazał mi język. Nie wiem dokładnie co miał na myśli.

A któregoś dnia udało mi się podejrzeć go w kąpieli.



Prawdę mówiąc nie miał zachwyconej miny na mój widok.



Natomiast na widok SSStefana wszystkie żaby pryskały gdzie pieprz rośnie.



Wcale im się nie dziwię. To prawdziwy pożeracz żab, choć na takiego groźnego nie wygląda!

Tego dnia, kiedy łaziłam za SSStefanem dookoła stawiku, dostrzegłam ukrytą przy brzegu panią SSStefanię. Przynajmniej tak sądzimy. Być może było całkiem odwrotnie, i to SSStefania hasała po wodzie, a pan SSStefan lenił się w krzakach?


W każdym razie rodzinka wyglądała na kompletną. Czyli, że nie samotny pan wąż, tylko państwo SSStefanostwo zamieszkują rezydencję pod gruzami!


A ostatniej niedzieli, już w czerwcu, pokazał się nam jeszcze jeden zaskroniec.


Tym razem, mniejszy i chudszy, wyglądał na młodziaka. Czyżby to sssyneczek ?



Doczytałam, że młode przychodzą na świat na przełomie czerwca i lipca, więc może to młodzież zeszłoroczna. W każdym razie mamy u nas całą rodzinkę. Niewykluczone, że całkiem liczną... 

Może nie jestem jeszcze gotowa na to żeby natknąć się na całe gniazdo zaskrońców, ale ... w sumie... dlaczego nie?

Bylem tylko miała wtedy aparat przy sobie!