piątek, 6 stycznia 2023

Czy to nowy, czy to stary ...

Nowy nie nowy, rok to przecież tylko cyferki w kalendarzu. Każdy nowy rok jest tylko kontynuacją poprzedniego. Od dawna nie kręci mnie witanie nowego roku o północy w Sylwestra, a od wielu lat przeżywam wtedy raczej głównie obawę przed tym idiotycznym zwyczajem odpalania fajerwerków i strachem, a niejednokrotnie wielką tragedią, niczemu nie winnych zwierząt. Miałam ogromną nadzieję, że nasze odludzie okaże się w tym względzie bezpieczne. No i rzeczywiście! Było co prawda trochę huków, ale słychać je było daleko, gdzieś ze wsi. U nas było cicho i spokojnie. Fibcia nie zdążyła się nawet zorientować że jest Sylwester, a to ona właśnie w naszej rodzince najbardziej zawsze cierpiała. 

No i cóż, zima chwilowo sobie poszła i oby ta chwila trwała jak najdłużej. Co prawda +12 stopni na początku stycznia brzmi trochę dziwnie, a dla niektórych nawet przerażająco, ale tyle się dziwnych i o wiele bardziej przerażających rzeczy dzieje na świecie, że  darujmy sobie straszne bajki o globalnym ociepleniu i czekających nas kataklizmach. Nie takie rzeczy przeżyliśmy. 

Zamarznięte niedawno rojsty za płotem zmieniły się w jezioro.


Takiego ich stanu nigdy jeszcze nie widziałam, przyjeżdżaliśmy tu zawsze dopiero w kwietniu, wtedy częściowo były już wysuszone.


Piękny widok za płotem, prawda? Tylko czekać aż przylecą znów do nas gęsi i kaczki!

No wiem, trochę sobie jeszcze poczekam...

Ale za to, kontynuując moje ptasie tematy, doczekałam się powiększenia pierzastej gromadki w karmniku! Do bogatek dołączyły inne sikorki: malutkie modraszki o nieco zawadiackim wyrazie ptasiej "twarzy"

To pewnie przez tę czarną opaskę na oku wyglądają naprawdę łobuzersko.




oraz jeszcze inne sikorki, nie wiadomo czemu nazwane ubogimi:





Sikory ubogie są też nazywane szarytkami, więc zostanę przy tej drugiej nazwie, bo niby czemu miały by być ubogie? Śliczne są, tak samo jak inne, wcale nie biedniejsze w urodę. Do szarytek bardzo podobne są czarnogłówki, ponoć ciężko je odróżnić nawet wytrawnym znawcom, więc chwilowo nie będę się wdawać w dysputy, czy to przypadkiem nie są one. Dopóki nie zostanę wytrawnym...  itd.. uważam że to szarytki są i już.

Przylatują też do nas sosnóweczki, bardzo podobne w kolorystyce, ale z tyłu na szyi mają dużą białą plamę, z początku myślałam że to taka nie do końca domalowana szarytka ;) No ale od czego jest wujek gugiel. Już teraz wszystko wiem! No może prawie...

Sosnówki nie udało mi się (jeszcze) upolować z aparatem, bo zwinne są bestie i mało ich się u nas stołuje, ale nie traćcie nadziei, jako i ja jej nie tracę.

A to że nigdy nie wolno tracić nadziei potwierdziła mi wizyta państwa gilostwa, a właściwie całej ich rodzinki. Przyleciały kiedyś na moment, pewnie na przeszpiegi, a od kilku dni przylatują codziennie, z tym że nie przyciąga ich nasza ptasia stołówka. Wolą nasiona klonu.








No i ja kiedyś narzekałam na klony? Że takie wysokie i tak się wszędzie rozsiewają? I że ciężko te siewki wyeliminować? No to już nie będę. Chcę mieć dużo klonów!

Poniżej pani gilowa już nie na klonie, a na brzozie, nic tam dla niej do jedzenia nie było, ale chociaż sobie chwilę posiedziała i pozwoliła się sfotografować.


No i jak zawsze zarzuciłam świat marnymi fotkami, ale usprawiedliwiam się tym, że to i tak niewielki odsetek tego co napstrykałam, bo gile, choć sprytnie siadają sobie bardzo wysoko i ledwo je widać wśród gałęzi, to przynajmniej nie są tak bardzo ruchliwe jak sikorki i jak już żują tego noska klonowego, to siedzą aż go przeżują ;)  No wiem, wiem, nie żują tylko nasionko wyłuskują, ale trwa to wystarczająco długo żeby niezbyt wprawny fotograf zdążył z dołu pstryknąć im fotkę ;)

Nawiasem mówiąc "w nagrodę" za gilową fotosesję znalazłam dziś całą przednią szybę auta oblepioną przymarzniętymi noskami klonu, bo akurat blisko tego klonu autko parkuję. A co tam, odskrobałam i przykryłam szybę pokrowcem. Łatwo się nie poddam. 😜

No i cóż, post noworoczny zrobił się znów bardziej ornitologiczny, ale nic na to nie poradzę, mam fijoła i go starannie pielęgnuję, a sprzyjające okoliczności przyrody mi w tym pomagają jak mogą. 
No fakt, czasem mimo sprzyjających okoliczności i tak nic z tego nie wychodzi, kilka razy próbowałam złapać w obiektywie kruka, bo często je tu widuję, ale łotry są niesamowicie czujne i nie życzą sobie fotek nawet z dużej odległości. Musiałabym pewnie, jak to robią zapaleni fotografowie-ornitolodzy, zasadzać się na nie leżąc gdzieś plackiem w ukryciu przez kilka godzin, ale hmmm... na szczęście AŻ TAK zapalona nie jestem. Jeszcze.
Póki co, najlepsza krucza fotka jaką udało mi się zrobić to ta:


Uprasza się nie wyśmiewać, był bardzo daleko i do tego zwiewał, nigdy nie dowiemy się co miał w dziobie (widać przerwałam mu konsumpcję), ale widać że kruk? Widać!

No i to tyle ptasich nowinek w nowym roku. Teraz będę wypatrywać kiedy wreszcie skończy się styczeń, choć dziś dopiero Trzech Króli. Doprawdy nie wiem dlaczego styczeń nie zaraził się jeszcze od grudnia ponaddźwiękową prędkością przelatywania. Zawsze tak się jakoś ciągnie.

Dla nas dodatkowo styczeń już trzeci raz z rzędu upływa pod znakiem diety warzywnej wg. dr. Dąbrowskiej. Zaczynamy 1-go (w tym roku wyjątkowo 2-go) i lecimy tak przez 6 tygodni (Szanowny Małżonek) i 4 tygodnie (ja). No może "lecimy" to zbyt optymistyczne słowo ... 😅

Ta dieta wyglądać może na trudną, ale to kwestia nastawienia i przyzwyczajenia. Trudniejsza jest pewnie dla osób jedzących produkty mięsne i nabiał, ale my już  chyba z 6 lat temu z nich zrezygnowaliśmy i teraz łatwiej jest nam dostosować się do jej wymogów. Zimowe miesiące nie są  być może najlepsze, bo dostępnych świeżych warzyw jest mało, ale prawdę mówiąc i tak nie jemy teraz dużo, więc wystarczy to co jest. Damy radę! A efekty zawsze nagradzają. Również zdrowotne. A może przede wszystkim, choć trudno się nie cieszyć na koniec również z za luźnej garderoby. No więc z góry się również na to cieszę!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz