środa, 18 stycznia 2023

O wielkiej wodzie i o przygodzie z łosiem

No i dalej łazimy z psami na spacery, głównie po to by nauczyć najmłodszą Vidę co to jest spacer i że nie trzeba uciekać przez siatkę, co robi niestety z upodobaniem, żeby móc podziwiać jak piękna jest nasza okolica. 

Niezmiennie zachwycamy się widokiem naszych dzikich pól. 








Jak widać, po wielkich śniegach przyszedł czas na wielką wodę...

Zresztą nie tylko my to zauważyliśmy: już od kilku dni słychać w okolicy gęgawy. Słyszałam też któregoś wieczoru z dość niewielkiej odległości klangor żurawi i myślę sobie, że powoli ptactwo wraca. Żurawie pewnie urządziły sobie tylko jeden podróżny nocleg na rozlewiskach, bo więcej ich na razie nie słyszałam. Ale gęgawy słychać codziennie. Czyżby jednak zima miała się ku końcowi? Ptaki to wiedzą najlepiej!

Dziś dostałam znowu nauczkę. I to niejedną ;) 
Rano wybrałam się do dentysty, czyli do miasta. Pogoda była lekko deszczowa, a ja lekko spóźniona, więc myślę sobie: a kurczę, nie biorę aparatu. Nie będę miała czasu na fotki, pogoda brzydka a ja się spieszę. I oczywiście, jak się możecie domyślić, to był BŁĄD!

Już 500 metrów dalej pożałowałam swojej głupoty, bo na górce za laskiem, obok drogi, gdzie widuję białodupki czyli sarny, na ogół pojedynczo a czasem we dwie czy trzy, dziś było ich z 10. A nawet były takie jakieś mniejsze sarenki, nie wiem czy młode o tej porze są znacznie mniejsze od starych, ale na to wygląda. No trochę się na siebie wkurzyłam, bo mogłam wreszcie mieć fajne fotki, a nie same pojedyncze białe dupki, jak to najczęściej mi się zdarza...


Ale to jeszcze nic:

Prawdziwa kara za głupotę spotkała mnie po południu, kiedy wracając, prawie w tym samym miejscu spotkałam łosia. A właściwie chyba łoszę, bo rogów nie widziałam. Stała sobie na polu i patrzyła na mnie. No ja oczywiście zrobiłam to samo. I tak się gapiłyśmy na siebie, ona jakby w zadumie a ja w zachwycie i jednocześnie wściekła, że NIE MAM ZE SOBĄ APARATU! 

Łoszka się nigdzie nie spieszyła, więc GDYBYM MIAŁA APARAT, to bym mogła jej zrobić piękne zdjęcia! Coś tam próbowałam komórką pstryknąć, ale wiadomo, że bez sensu. zwłaszcza że się już powoli ściemniało. Wkleję sobie tylko taką kiepską fotkę na pamiątkę, żebym pamiętała że bez aparatu nie ruszam się już z domu nigdy!



No wiem, wiem, zdjęcia do niczego. Ale chociaż widać (trochę) że tam stał. Bo na ogół moje fotograficzne spotkania z łosiem to albo zdjęcie za przeproszeniem kupy (daruję Wam), albo tropów:


I wiecie co? To nie koniec mojej przygody. Właściwie to był początek. Bo zapragnęłam pokazać łosia Córce, więc czym prędzej podjechałam do domu i wyciągnęłam ją prawie w kapciach, żeby jeszcze zdążyła zobaczyć zanim ucieknie, albo zanim się zupełnie ściemni dookoła.

Łosza nie uciekła. Dalej tam stała i się gapiła. Ale ponieważ w ciągu tych 10 minut już bardziej się zdążyło ściemnić, było ją widać mniej wyraźnie. Więc mądra mamusia co zrobiła? Ano postanowiła wykręcić autem i lekko wjechać w tę polną drogę którą widać na fotce, żeby reflektor oświetlił troszkę zwierzaka. Zapomniałam tylko, że nie mam traktora...  Wykręciłam, wjechałam i ... tam zostałam. Ani wsteczny, ani z rozpędu, ani dwójka, żaden sposób nie chciał zadziałać. Auto stało jak wryte. A właściwie po prostu WRYTE. 

Hmm,.. No fajne uczucie, nie ma co. Dobrze że blisko domu i blisko wsi, więc człowiek nie czuje się tak całkiem bezradnie. Co prawda, w szale wyciągania Córeczki z domu, nie pomyślałam żeby zabrać ze sobą telefon, bo i po co, skoro jedziemy tylko na górkę za lasek, no ale i tak miałam dużo szczęścia, bo nie musiałam lecieć po ciemku przez lasek i górkę po mężowską pomoc. W porę pojawił się deus ex machina. Coś musi być w tym powiedzeniu o głupich i o szczęściu, nie?

Deus ex machina przybrał postać patrolu Straży Granicznej, które to patrole kilka razy dziennie jeżdżą po naszej okolicy. Jak prawdziwa blondynka (którą nota bene już nie jestem!) wyskoczyłam na drogę,  zatrzymałam panów i poprosiłam o ratunek. Pomogli. Nieźle się przy tym naśmiali, że wpadło mi do głowy wjechać na rozmokłe pole, no fakt, sama się teraz sobie dziwię. I chyba już więcej nie będę tego robić...

Aha, łosza obserwowała moją przygodę do samego końca. Ze stoickim spokojem. A kiedy panowie pojechali, uznała, że przedstawienie skończone i powoli oddaliła się w sobie tylko znanym kierunku.

Morałów z bajki jest kilka i myślę że je na długo zapamiętam ...😅




 

6 komentarzy:

  1. Kochana!
    Co byś ni myślała,ze nie czytam Twoich postów-powiem Ci,że ten jest wyjatkowy!!!!
    Proszę jednak nie nadawac na moja Kochana Anię,ze jest taka czy owaka...bo nie dam Jej krzywdy zrobic nawet za osobistą krytykę!!!
    Szybku czytałam Twoją opowieść bo tak się zastanawiałam czy nie okulbaczyć rumaka i ni hulac Tobi na pomoc-ali duczytałam du konca....ta cu pugraniczny chłupaki tu ni tu,cu jakas tam moja dupumoga.Ot cu!

    Doszłam jednak du wniosku rozmyślając nad tym Twoim wydarzeniem,że to jednak łosza duprowadziła du tyj całyj kałabani w imieniu wszystkich okolicznych czworonogów i skrzydlato-wężastych stworzeń!!

    Ta oni wszystki pustawili łoszy na warci i zza krzaków czy inszych skrytości kikuwali si,czy ta nowa Znajoma bedzi miała jakiś klawy na ty cały kałabani puradzeni.Ta oni tylku sobi wiadomymi sposobami-pustawili łoszki na warci-znając już Twoją fotograficzną naturę.

    Ta oni tyż fcieli si na Ciebi troszka dłużyj pukikowac-a ni tak pstryk i fertig.

    Na konic dam Ci puradzeni-cu by Wy sobi na wszelki wypadunyk jakiegu traktora kupili....

    Żyby Ty ni myślała,zy tylko Tobi si czasym zdarza zapomnić kalapitry w chawirzy..upowim Ci u mondrościach takij jednyj kubity,cu za czykuladki Danusi czasym robi


    jakiś czas temu pozną juz jesienia byli u mnie moi znajomi i calą paczką pojechalismy nad naturalny zalew..Stoimy sobie nad brzegiem podziwiajac okoliczne widoki....obserwujac też wodne ptactwo
    Nagle przy brzegu pojawila sie dość sporych rozmiarow ropuszka.
    Znajomi narobili rabanu jak by żaba była czymś nie spotykanym-o czym nie omieszkałam im powiedziec.
    Jak się zapewne domyślasz-roznie ludzie reagują na takie stworzenia.
    Padło jednak stwierdzenio-pytanie--"a ty na pewno nie wzięłabyś jej do reki"
    ja nie wiele myślac skierowałam rekę w jej kierunku i....nie bacząc na to,ze brzeg jest sliski-wpadlam do wody po szyję....nie tracąc oczywiscie humoru..wyciągnęłam do gory rękę-trzymając w niej ropuszkę!!!

    Nic si ni kucaj-wychodząc z wody wypusciłam ją na brzeg.
    a ze byłam zy wszystkimi ciuchami ganz mokra-ta szkodzi nic-nie mowiac o tym,ze na zmianę nie było niczego-co by sie do tego nadawało!!!
    I odpowiedz sobie na pytanie-czy czasem warto nie miec nie tylko aparatu fotograficznego-ale nawet komorki-czego moi znajomi bardzo załowali-bo nawet ich komórki zostały u mnie w chałupi!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak miło Cię tu widzieć, kochana Danusiu! I jak cudownie się czyta Twoje bałakane komentarze ♥♥♥ A że rację mieć możesz z tą łoszką, to fakt. Czasem czuję że z dziesięć par oczu gapi się na mnie zza krzaków, kiedy idę czy jadę tamtędy... Pewnie się jakoś umówiły. Przygoda z ropuszką przednia! Rozumiem, że wyciągając do góry rękę w której ją trzymałaś, uratowałaś ją chociaż przed zmoczeniem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu Kuchana!Ta ja już tera szystku wim a Ty za chwileczki zruzumisz -te żwirzenta oni sy na nas zasadzki urzundzili -jak by własny tuwarzystwu im ni wystarczału-ali nie wim cu lepsieszy na szac-zicherowu klawych pugraniczników ftrafić ali moja ropuszka
      tyż swoji ma za kołnierzym-tera ja dupiru puniała jak to naprawdę było!Twoja łosza z mojim żabiszczym taki zasadzki na nas zrychtuwali.Nie wim czy du końca mam recht z Twoju łoszką-ali moja rupuszka sama si nadstawiła na brzegu-bu mnie fciała wykąpać zamiast siebi!!

      Usuń
    2. Myślę że masz całkowitą rację !!! ͡❛ ͜ʖ͡❛ 

      Usuń
  3. Moje początki wsiowego życia wyglądały podobnie, z WRYTYM autem na czele. Także w śniegu. Teraz niewiele rzeczy robi na mnie wrażenie, jednak łosia w plenerze dotąd nie spotkałam.
    Obawiam się, że Vida będzie nawiewać bez opamiętania. Pieski w tej kwestii są niewyuczalne. Wałek tak miał, ma i miał będzie. Nie ma sposobu. Jeśli tylko pojawi się szansa na ucieczkę, on to wykorzysta. Tak że ten...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to mnie nie pocieszyłaś... kurczę... Miałam nadzieję że jej przejdzie z wiekiem. Tymczasem uszczelniamy wciąż ogrodzenie, ale bystra psina zawsze coś wykombinuje.
      A co do początków wsiowego życia, widać trzeba zaliczyć po kolei różne przygody. A co mi tam, będę zaliczać! To jak sprawności kiedyś w harcerstwie...

      Usuń