Myślę że notka o jedzeniu to świetny pomysł, zwłaszcza że jesteśmy w styczniu na diecie Dąbrowskiej, a nie ma to jak rozmowy o ulubionych potrawach w czasie postu 😁
Co prawda założyłam jakiś czas temu osobnego bloga na ten temat, było to świeżo po rezygnacji z mięsa i nabiału, chciałam spisywać różne ciekawe pomysły kulinarne, a przy okazji pokazać znajomym, tym bliższym i dalszym, że weganizm to fajny sposób odżywiania i że nie trzeba jeść tylko marchwi i sałaty, a gama potraw jest wprost nieograniczona. Nazwałam ten blog WEGANIUM i przez rok z kawałkiem zamieszczałam tam różne pomysły na roślinne potrawy, głównie takie, które nam najbardziej smakowały, albo takie, które najbardziej nas zaskoczyły swoim smakiem. Bo kuchnia wegańska to kuchnia pełna niespodzianek i eksperymentów, których efekty przechodzą czasem najśmielsze oczekiwania. Nie żartuję. Przez te kilka lat odkryłam, że sekret tkwi w przyprawach, a nie w głównych składnikach potraw. Tak jak można zjeść wegański smalec z fasoli czy oleju kokosowego, i nie zauważyć różnicy (wypróbowane przeze mnie na znajomych), tak samo niejeden nabrał się na smak wegańskiego burgera, zwłaszcza tych z górnej półki, których na rynku nie brakuje.
Kto wie, może jeszcze wrócę kiedyś do Weganium, choć w sumie nie wiem czy ma to jakiś sens, bo wegańskich blogów kulinarnych jest sporo, i to naprawdę świetnych, a ja mam zawsze problem ze zdjęciami. Pomysły na notki blogowe powstawały zawsze przy okazji gotowania, a nie odwrotnie. A gotuję najczęściej przed wieczorem, kiedy dobrego światła już brak, a foto studia w kuchni raczej sobie urządzać nie będę. Zresztą szerzenie kaganka wegańskiej oświaty raczej mi nie wychodzi, pewnie jestem za mało przekonująca, a może po prostu to nie moje zadanie w tym życiu...
No ale w sumie nie o blogu miałam pisać, tylko o jedzeniu.
Osiedliliśmy się na wsi z nadzieją, że życie w trybie slow (modne słowo!) będzie dla nas okazją, żeby zrewidować swoje zwyczaje, również związane z jedzeniem. Przyzwyczailiśmy się do życia w biegu, do szybkiego i niekoniecznie zdrowego jedzenia, do korzystania z tzw. gotowców, którymi zarzucone są sklepy i które, oszczędzając oczywiście nam pracy i czasu, uczą nas też wygodnictwa i jedzenia tego co nam wpadnie w ręce.
Tutaj już nie musimy się nigdzie śpieszyć: nie wpadam zmęczona do domu po pracy i nie rzucam się do garów żeby na szybko coś przygotować na obiad czy też właściwie kolację. Co prawda przez ostatnie przeprowadzkowo-remontowe miesiące nie udało się odejść od starych schematów, ale myślę że teraz wreszcie przyszła na to pora. Tym bardziej że odległość od najbliższych marketów jest na tyle duża, że na co dzień wolę korzystać z małych lokalnych sklepików, gdzie o gotowcach nikt nie słyszał.
Pieczywo lokalne jest niestety kiepskie. Gdzie podziały się czasy kiedy z wiejskiej piekarni przywoziło się wielkie, pachnące bochny, a słowa "wiejski chleb" kojarzyły się z niepowtarzalnym jego smakiem ? Zbyt wiele razy jadłam w dzieciństwie gorący chleb prosto z wiejskiej piekarni, żeby teraz pogodzić się z faktem, że sprzedawane w okolicy pieczywo ma jakość najtańszego chleba z supermarketu. Dotarłam nawet do piekarni uznawanej za miejscowych za bardzo dobrą, ale prawdę mówiąc jakość tego chleba nie odbiega od reszty. No cóż, wracam zatem do własnych wypieków.
W sumie nie ma nic lepszego niż chleb domowy. Zakwas mam w domu od kilku ładnych latek, przepis z któregoś z chlebowych blogów rozpracowałam po swojemu i zmieniając proporcje i rodzaje mąki raz mam chleb bardziej żytni, raz bardziej pszenny, z ziarnami lub bez. Za każdym razem jest pysznie i zdrowo. Przynajmniej wiem co jem.
Do pełni szczęścia brak mi było typowego pszennego pieczywa. Przepisy wydawały mi się zawsze zbyt skomplikowane i zbyt pracochłonne, a w dodatku nie dorobiłam się do dnia dzisiejszego koszyczka, który jest ponoć niezbędny aby chlebek mógł sobie wyrastać i nabierać odpowiedniego kształtu.
Ale niespodziewanie natrafiłam na przepis z jednego z moich ulubionych blogów kulinarnych Kwestia Smaku i odkryłam chyba najpyszniejszy i najłatwiejszy chleb na świecie!
Przede mną jeszcze jedno wyzwanie, bo marzą mi się domowe bułeczki, a choć kiedyś podchodziłam do tematu kilka razy, nie udało mi się wyprodukować niczego wartego zapamiętania. No i mam od koleżanki Oli przepis na pyszne ponoć bagietki, też się do nich przymierzam i na pewno kiedyś wypróbuję.
Jedyną złą stroną pieczenia chleba w domu jest to, że chce się go ciągle jeść! No ale to już sprawa dyscypliny wewnętrznej i moralnego kręgosłupa, trzeba będzie nad nimi jeszcze popracować...
Wracając do idei prostego jedzenia: w ciągu ostatniego czasu odkryłam kilka potraw, które choć banalnie łatwe, są wręcz zaskakująco pyszne. Często do nich wracam i szukam takich więcej! Nie przypadkiem trzy z tych potraw mają hiszpańskie pochodzenie bo od lat mam z Hiszpanią bardzo bliskie relacje - tu następują ukłony i buziaki dla moich koleżanek, które mi te pomysły podpowiedziały.
Od razu mówię, że nie zamieszczam własnych zdjęć, bo są zupełnie nieudane. Jeśli kiedyś wrócę do prowadzenia bloga Weganium, postaram się o lepsze.
Pierwsza z nich to SOPA CASTELLANA, czyli zupa kastylijska a inaczej po prostu zupa czosnkowa.
Są to warzywa: papryka, bakłażan, cebula i pomidor - upieczone na grillu lub w piekarniku.
Warzywa piecze się w całości lub przekrojone na pół, pomidory trochę krócej niż resztę. Potem obiera się je ze skórki, kroi na kawałki, soli, polewa sosem powstałym przy ich pieczeniu, z dodatkiem oliwy a można też do sosu dodać kropelkę wina. I gotowe! Można je zjeść na zimno, albo ponownie podgrzać. Te ponownie podgrzane nabierają jeszcze lepszego smaku od sosu, którym zostały polane. No po prostu pychota!
Ostatnie danie, które chcę dziś pokazać, ma dla odmiany irlandzkie pochodzenie. Jest to COLCANNON.
FOTO: https://www.happyfoodstube.com/
Potrawę tę odkryłam niedawno, szukając pomysłu na resztki kapusty po produkcji gołąbków. Przypomina ona polską pazibrodę, choć do pazibrody najczęściej dodaje się kapustę kiszoną. Colcanon to po prostu pure ziemniaczane z dodatkiem gotowanej kapusty. Zamiast kapusty można zastosować np. jarmuż, ale mnie ten kapuściany smak bardziej odpowiada. Przepis tak prosty jak poprzednie: osobno gotuję ziemniaki, kapustę kroję i podsmażam z cebulą lub porem, potem podlewam niewielką ilością wody i duszę do miękkości. Do odcedzonych i ubitych dobrze ziemniaków (można dodać śmietanę żeby pure było bardziej kremowe) dodajemy miękką kapustę oraz pokrojony szczypior i mieszamy. Koniec przepisu. Oczywiście trzeba sobie dosolić ew. dopieprzyć do smaku.
To połączenie smaków jest tak pyszne, że na samo wspomnienie ślinka mi cieknie. Fajnie smakuje z sałatą albo surówką z pomidorów i cebuli. Może też być dodatkiem do kotleta, oczywiście wegańskiego ;)
Na drugi dzień, odsmażane, jest równie smaczne, a może nawet smaczniejsze. Przymierzam się do wypróbowania kotletów z colcannona, na wzór kotletów ziemniaczanych, ale póki co nie zdarzyło się żeby została jakaś resztka na którą nie byłoby amatora. Wszystko znika.
No i to chyba wystarczy na dzisiaj tych przyjemności.
Na koniec, z ptasich nowinek, to jestem w trakcie wypróbowywania nowych strachów na sikorki, bo ptaszki dyndające na patyku okazały się być jednak mało skuteczne i te wariatki znów chcą wlatywać do nas przez zamknięte okno. Strasznie są uparte, ale ja bardziej. W następnej notce pokażę co tam sobie wykombinowałam. Za bardzo lubię te uparciuchy, żeby pozwolić im na swobodne pacanie w szybę.
Aniu! jaki Ty masz czysty piekarnik!
OdpowiedzUsuńBardzo lubie jedzenie, ktore enie wymaga pecjalnej roboty poza obraniem, pokrojeniem i moze mieszaniem ;)
To juz znasz colcannon, a znasz bubble and squeak? W sumie to samo, oba wywodza sie z idei uzycia resztek (najczesciej z obszernego Sunday lunch)
Zycie powoli chyba przychodzi z wiekiem i czlowiek sie zastanawia - a na cholere, tak naprawde, wczesniej sie tak spieszylam....te takie wbite, wytatuowane, ze musi byc goracy, wielodaniowy obiad. Na szczescie u mnie to dzialalo krotko, hrehhrehr. W tej chwili nasze zycie bazuje na pieczonych kartofelkach, ryzu i czasem makaronie bez wyglupow ;)
Musze potresowac wizytujace ptaszki, zeby mi z reki jadly. I tu i tam, bo wszedzie dokarmiam ptaszki. Przez caly rok.
Hrehre, nowy on, to dlatego jeszcze nie strasznie brudny ;) Nie znam bubbla, zaraz poczytam, dzięki! Wielodaniowych obiadów to ja nigdy nie wydawałam, zawsze była albo zupa albo drugie, chyba bym oszalała, zresztą kto by tyle zjadł! (no, może ktoś by się znalazł...)
UsuńPS. my też próbujemy oswoić sikorki ale jakoś nie chcą. Ta była z wypadku i sama ją sobie podniosłam z ziemi, a że jej się w główce trochę kręciło, to nie od razu uciekła :P
Ty wisz jak tu czasym u mni bywa,ży zaczynam wałkować róznisty sprawy ud samegu końca-ta i tym razym inaczyj ni bedzi. Mam na uwadzy Twoich skrzydlatych gości-cu jak raz si wciongli du chawiry fco si za gości przykatulać.U mni zwłaszcza w leci jak goronc na dworzy przy utwartych wrotach pakowali si i byz pukania w szyby.A sprobuj takiegu moresu nauczyć !Taki so namolny,ży nawyt -przypraszam ni puwiedzu-czy wtarabanic si przypadkim można...nawyt ni ćwirkno!Ot taki skrzydlaty ich wychuwani-ali ich fest kocham i maju u mni fryganku byz cały rok.Najsamporzod dawała wejsci du świżegu luftu firancy dałlam zadani-ali ty mundraliny i tym dawały sy rady.Ftrafiła na taki klawy gazy ud stylona na pułowy przycientu cu jeszczy taki klawy zatrzaski zaciskowy mieli jak akurat na dwóch girach chodzący fciał abu wyjść abu wejśc.Ta juz temu ni daji rady.
OdpowiedzUsuńJa mam taki wariacki pumyśleni, a na wyt wim na zicher-cu Ty sobi z to cału chałastra dasz puradzeni.!!
Ta byz ty sikurzasty -mazurkowu-wróblowe sprawy ja sy u Twoim szac fryganku dupiru przypumniała.Ty inszy nuwuczesny frykasy ja sobi na potym zustawiła-bu tyn chlib!!!!Kulikoski zicherowu przypuminający fest slinotok na samu pumyśleni mi zrychtował!!!!!
Ta cu ja Ci bedy bałakac jak przyhulasz kiedy ..du mniasta u którym Ty wisz a ja ruzumim-Takiegu chliba naszegu ni całkim puwszydniegu ....balaknisz slóweczku Twemu automobilowi.zyby si ni złościł,zy jeszczy jedyn pinkiel taskać musi..-tak jak inu Ty putrafisz!!!
Na konic..pu wczorajszych hecach-inu ni pomyl si i miast du bynzynuwegu baku-ulejim gu przypadkim ni puczynstuwała..bu za autowy ryakcji udpuwiadac ni bedy!!
Pamiętam że przepis na chleb Kulikowski moja koleżanka dostała kiedyś od znajomego piekarza i opublikowała u siebie na blogu wraz ze swoją jego interpretacją. Zajrzyj i powiedz czy podobny jej Kulikowski do prawdziwego ? Może kiedyś się odważę wypróbować? To adres tej strony:
Usuńhttp://kulinarki.eu/index.php/lwowski-chleb-kulikowski-wersja-qd/
Co do namolnych ptaszorów, póki co moja najnowsza instalacja działa. Pokażę ją za parę dni w kolejnym wpisie. Oby się ustatkowały wreszcie i zostawiły nasze szyby w spokoju!
Tak pu prawdzi-co by ni brechać tu konia z rzendym temu ,cu ma prawdziwy rycepis na kulikoski chlib.Jaki był tyn prawdziwy-tu juz mozy tylku w samym Kulikowi jeszczy by chtos wiedział,aliwynykam Ci tyn najbardzij pudobny i ud raz nagrypsam-a potym purównamy z tym byz Ciebi pruponuwanym!!Moja lwoska Babcia tyż kurzystała z lwoskich na tyn temat bałakajoncych kucharkowych ksinżyk jeszczy z Lwowa puchudzoncych-ale wciongli du pyłnegu zaduwulnienia jij byłu tak "bliziutku"Jak mnie du Ciebi!
UsuńAniu Ty ballaknij Kulizncy ciepły słoweczku,co by ni chowała popod fartuszkim tegu kulikoskiegu chliba -ma si rycypisu,cu gu ud tegu pikarza za pudarunyk dustła-ali tyn z pudanyj byz Twoji Usubistuść strony tyz si gibyruji popud kulikoski pudchudzoncy...wisz na cu trza si choć jednym ślipim pukikować..zy jak si gu przykraja tu ma byc dziurka kołu dziurki-babcia tyz ty dziurki najbardzij spuminała.Idym pudyjrzewać,(tylku ni bałakaj u tym nikomu)!!zy tyn kulikoski piekarz ud wiczora du rania inu w ruboci siedział-a zy kuzdyn jedyn ma jakis putrzeby,u marzeniach ni spomny-ta tu stond furt tych dziuryk w chlebi
UsuńO to ja poczekam Danusiu na ten przepis od Ciebie. A co do tych dziurek, jak nie spróbujemy to nie zobaczymy co wyjdzie. Najwyżej będę nakłuwać ... ;)
Usuń